Miesięczne archiwum: Marzec 2011

‘Food Matters’ czyli jedzenie ma znaczenie

food_matters‘Food Matters’ autorstwa Marka Bittmana nie jest książką typowo kulinarną, choć znajdziemy w niej również przepisy; nie jest to też książka o nowej, wiosennej diecie, choć dzięki zawartym w niej poradom faktycznie możemy zrzucić kilka nadprogramowych kilogramów. ‘Food Matters’ to książka o czymś więcej : o zmianie naszego sposobu żywienia i o wpływie jaki może to mieć nie tylko na nas, ale również (a może przede wszystkim) na nasze środowisko.
Autor (którego być może znacie już z kroniki New York Timesa – ‘The Minimalist’), już od ponad 30 lat piszący o jedzeniu amerykański dziennikarz, przedstawia tu wiele – może nie wszystkim znanych – faktów dotyczących współczesnego jedzenia i jego produkcji.

Kilka lat temu, po przeczytaniu raportu ONZ (a konkretnie FAO – Food and Agriculture Organization) – Livestock’s Long Shadow – Bittman zdał sobie sprawę, iż to co jemy ma o wiele większe znaczenie niż przypuszczamy, nie tylko ze względów typowo zdrowotnych (o czym teoretycznie wszyscy wiemy), ale również ze względów ekologiczno-środowiskowych.
Jak wynika ze wspomnianego raportu, przemysłowa hodowla zwierząt odpowiedzialna jest za prawie 20% antropogennych (czyli tych, za których wytworzenie odpowiedzialny jest człowiek) emisji gazów cieplarnianych, na każdym etapie produkcji mięsa (od uprawy pasz, przez samą hodowlę oraz przetwórstwo i transport) : coraz więcej potrzebnej ziemi pod uprawy pasz, pestycydy, antybiotyki, hormony wzrostu, tony zanieczyszczających odchodów zwierzęcych, a do tego wciąż wzrastająca nadprodukcja, nie tylko mięsa zresztą (to już tendencja światowa niestety, nie tylko amerykańska…).

Do tego fakty, o których od lat mówi i pisze również Michael Pollan (‘Jak jeść? Przewodnik konsumenta’ lub wcześniejsza jego książka ‘W obronie jedzenia. Manifest wszystkożerców’) : dieta ‘zachodnia’ – bogata w wysoko rafinowane produkty (biała mąka, biały cukier) oraz białko zwierzęce nie jest niestety dla nas dobroczynna, gdyby tak bowiem było, Amerykanie byli by najzdrowszą na świecie nacją, a jest wręcz przeciwnie; jak podają statystyki, prawie ¼ Amerykanów cierpi na choroby serca i układu krążenia, a drugie tyle ma problemy z podwyższonym pozomem cukru i cukrzycą. Na przestrzeni ostatnich 20 lat w Ameryce pojawiło się już trzy razy więcej osób otyłych i ich liczba stale się  powiększa. Co ciekawe – porównując nacje mające zupełnie inne nawyki żywieniowe widać, iż ich zachorowalność na niektóre schorzenia (jak np. rak jelita, choroby serca, cukrzyca czy problemy z cholesterolem) jest o wiele niższa.

Wszystko to skłoniło Marka Bittmana nie tylko do refleksji, ale i do podjęcia pewnej decyzji : skoro to co jemy, ma tak wielki wpływ na nasze zdrowie a przy tym na zdrowie naszej planety, to może warto jednak choć częściowo zmienić nasz sposób żywienia? I może jest to łatwiejsze, niż niektórym z nas się wydaje?
Na dodatek w tym samym czasie Bittman borykał się z kilkoma problemami zdrowotnymi : mocno (a nawet bardzo mocno) podwyższony poziom cholesterolu, bardzo wysoki poziom cukru we krwi i zagrożenie cukrzycą (wszechobecną w jego rodzinie), dyskopatia, bezdech oraz dość znaczna waga (jego zwyczajowe 75 kg na przestrzeni lat przerodziło się w 97 kilogramów). Według lekarza, stan był dosyć alarmujący i należało jak najszybciej ‘coś z tym zrobić’. Przede wszystkim schudnąć (minimum 15% masy ciała) i zmienić nawyki żywieniowe (lub brać odpowiednie leki podejmując ryzyko, że i tak z czasem może być gorzej). Dlatego to właśnie wtedy Bittman stwierdził, iż to najlepszy moment by na własnej skórze przekonać się, jaki wpływ na jego zdrowie może mieć ewentualna zmiana sposobu żywienia.

Przede wszystkim wyeliminował ze swojej diety większość tzw ‘śmieciowego’ jedzenia (fast food, wszelakie ‘gotowce’ itd.), tego co wysoko przetworzone i rafinowane (biała mąka, biały cukier) i mocno ograniczył spożycie mięsa i produktów odzwierzęcych; wprowadził również do swojej diety razowe produkty oraz większe ilości białka roślinnego. Rezultaty tych zmian były zadziwiająco szybkie : po miesiącu waga pokazywała już 7 kg mniej, w miesiąc później okazało się, iż cholesterol i cukier są już w normie, nawet bezdech (po raz pierwszy od niepamiętnych czasów) nie przerywał już snu. W 4 miesiące Bittman zrzucił 15 kg i niesamowicie poprawił swój stan zdrowia, bez liczenia kalorii i bez żadnej ‘umartwiającej’ diety. I co najważniejsze, nie wyeliminował on całkowicie mięsa czy białej mąki, nie stał się nagle wegetarianinem czy weganinem, a jedynie mocno ograniczył to, co ma zgubny wpływ na nasze zdrowie, uzupełniając tym, co razowe i nieprzetworzone, chodzi bowiem przede wszystkim o to, by jeść mniej pewnych produktów a więcej innych, a nie by wykluczyć je całkowicie z naszej diety. Jak pisze autor, w porównaniu z jego poprzednimi nawykami żywieniowymi, je on teraz mniej więcej tylko 1/3 mięsa, ryb i produktów odzwierzęcych, 3-4 razy więcej warzyw i owoców, a około 70% spożywanych kalorii nie jest pochodzenia zwierzęcego.

W jego książce, oprócz samych faktów dotyczących produkcji żywności, ‘śmieciowego’, szkodzącego nam jedzenia (wyjątkowo ciekawe rozdziały), badań i statystyk, znajdziecie również część bardziej kulinarną, w której Bittman dokładnie opisuje co i dlaczego warto zmienić w naszym jadłospisie, co powinno znaleźć się na liście zakupów dbających nie tylko o stan zdrowia, ale i otaczającego nas środowiska oraz proponuje czytelnikom 77 prostych przepisów dla tych, którzy – tak jak on – chcą spróbować coś zmienić. I na każdym kroku przekonuje nas, iż jest to naprawdę łatwiejsze niż nam się wydaje. Podaje mnóstwo przykładowych jadłospisów i tłumaczy, jak on sam wdraża opisane wcześniej zasady w życie; jest krytykiem kulinarnym i prawdziwym smakoszem, kocha jeść, jest więc chyba najlepszym przykładem na to, że – wbrew temu co myślą niektórzy – to co zdrowe, wcale nie musi być nudne czy niesmaczne.

Kilka przytoczonych w ‘Food Matters’ zasad pokrywa się z tym, o czym pisze również Michael Pollan (o czym wspominałam na początku marca), czyli między innymi :

- jedzmy więcej produktów pochodzenia roślinnego, a mniej zwierzęcego

- jedzmy mniej wysoko rafinowanych produktów (biała mąka, biały cukier), a więcej razowych

- unikajmy fast foodów, ‘gotowców’ oraz tego wszystkiego, co wysoko przetworzone

- zastąpmy tłuszcze zwierzęce roślinnymi

- jedzmy jak najwięcej produktów sezonowych, wyprodukowanych lokalnie

- pamiętajmy iż ważna jest nie tylko ilość spożywanych produktów, ale przede wszystkim ich jakość

*
I jeszcze kilka danych, o których być może nie wszyscy wiedzą, a które (mnie przynajmniej) wydają się warte przytoczenia :

- hodowla zwierząt wymaga 10 razy więcej energii co uprawa roślin

- by wyprodukować 1 kg mięsa trzeba zużyć 15 – 18 ton wody

- 45% zużywanej na świecie wody zużywana jest do hodowli zwierząt

- wyhodowanie 1 sztuki bydła to odpowiednik 520 litrów benzyny

- zwierzęta hodowlane ‘produkują’ 130 razy więcej nieczystości niż ludzie

- 50% obecnych na rynku amerykańskim antybiotyków zużywane jest w hodowli zwierząt (jak pewnie wiecie, podaje się je również zdrowym zwierzętom, profilaktycznie, i to nie tylko w Ameryce niestety :/ )

- 70% terenów uprawnych  służy do wykarmienia zwierząt hodowlanych

- 50% uprawianej w Stanach Zjednoczonych kukurydzy jest przeznaczone do żywienia zwierząt hodowlanych (a uprawa kukurydzy wymaga olbrzymiej ilości wody); poza tym u krów żywionych kukurydzą a nie trawą i sianem coraz częściej odnotowuje się przypadki występowania bakterii E. coli, niezwykle niebezpiecznej szczególnie w przypadku zarażonych nią dzieci

- by uzyskać więcej terenów pod uprawę potrzbnej w hodowli kukurydzy i soi wycina się coraz więcej lasów

- mięso zwierząt hodowlanych ma coraz mniej wartości odżywczych, za to zawiera coraz więcej niepożądanych dla ludzkiego organizmu substancji (wspomniane już antybiotyki, czy np. hormon wzrostu administrowany zwierzętom)

- aktualnie zalecane dawki białka zwierzęcego to ok. 50 g dziennie; w Ameryce aktualnie spożywa się 250 g mięsa na osobę, we Francji 200 g, a w Afryce 30 g

- i na koniec (choć dla mnie to właściwie jeden z pierwszych argumentów) nie zapominajmy o warunkach przemysłowego chowu zwierząt; to zadziwiające zresztą, jak bardzo potrafimy dbać o naszych czworonożnych domowników, a jak bardzo nie interesuje nas jak traktowane sę trafiające na nasz talerz zwierzęta…

*

Mam nadzieję, że lektura ‘Food Matters’ i Was choć na chwilę skłoni do refleksji, a być może również do pewnych zmian w aktualnym jadłospisie. Jak pisze Bittman, nie zapominajmy iż nawet niewielkie zmiany mogą mieć naprawdę wielkie znaczenie (wszak ziarnko do ziarnka… ;) ). Niczego nie trzeba się wyrzekać, a tylko nieznacznie zmienić nasze przyzwyczajenia. Może więc i Wy spróbujecie? :)

*
food_matters_cookbookA tym, którzy do tej pory byli wyjątkowo mięsożerni i mają niewiele pomysłów na dania bezmięsne, z pewnością przyda się druga część ‘Food Matters’, typowo kulinarna tym razem : ‘The Food Matters Cookbook: 500 Revolutionary Recipes for Better Living’.
Znajdziemy tu najważniejsze fakty opisane w ‘Food Matters’ oraz dodatkowo 500 przepisów na dania z mięsem i bez, a także pomysły na to, jak dany przepis zmodyfikować czy urozmaicić. To kolejna warta polecenia pozycja na liście napisanych przez Bittmana książek – klik (te najbardziej znane to z całą pewnością How to Cook Everything oraz How to Cook Everything Vegetarian).

*

*

*

less_meat_more_veg2A skoro już o książkach dla ‘mniej-mięsożernych’ mowa, to dosyć ciekawą pozycją jest również wydana niedawno ‘Less Meat More Veg’ (czyli ‘mniej mięsa, więcej warzyw’).
Choć dań mięsnych mimo wszystko w niej sporo, to przepisy są dosyć ciekawe i urozmaicone, przyznaję jednak iż miałam nadzieję, że część ‘niemięsna’ będzie (zgodnie z tytułem ;) ) nieco bardziej obszerna.
Przepisy podzielone są na następujące kategorie : wołowina, baranina, wieprzowina, drób, zwierzęta łowne, ryby, warzywa (‘aż’ 14 stron ;) ), jajka, nabiał, desery. Niestety nie ma osobnego rozdziału poświęconego np. warzywom strączkowym, choć w poszczególnych działach można znaleźć przepisy z ich dodatkiem. Książkę tą poleciłabym chyba bardziej komuś, kto nie ma wielu pomysłów na urozmaicenie swoich mięsnych posiłków, jednak tym, którzy chcą ograniczyć spożycie mięsa i produktów zwierzęcych bardziej jednak polecam ‘The Food Matters Cookbook’.

*

Na koniec – dla zainteresowanych – linki do dwóch filmów / dokumentów (które być może już znacie…), a do obejrzenia których Was zachęcam (poniżej wersje z polskimi napisami) :

- ‘Food matters’ (to link do pierwszej części, pozostałe znajdziecie w prawej kolumnie otwierającej się strony Youtube; jest tam również wywiad z Markiem Bittmanem)

- oraz ‘Food, Inc’ – ‘Korporacyjna żywność’ (tak jak w przypadku poprzedniego dokumentu – to link do pierwszej części; pozostałe znajdziecie w prawej kolumnie otwierającej się strony)

*

Pozdrawiam serdecznie!

I mam nadzieję, że udało Wam się przebrnąć przez ten przydługi wpis…
(najchętniej pisałabym dalej, w porę jednak ‚obcięłam’ jedną stronę tekstu ;) ).

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Wiosna! I czosnek niedźwiedzi.

czosnek_niedzwiedzi2011

*

Zimowe kurtki, swetry i szaliki  nareszcie wróciły w najodleglejsze zakamarki szafy. Coraz więcej mamy słońca, wiosennego ciepła oraz kwitnących wszędzie drzew i krzewów. A w lesie i na straganach rozgościł się już jeden z pierwszych (również kulinarnych) zwiastunów wiosny – czosnek niedźwiedzi (Allium ursinum).
Jak wspominam co roku – uważajmy jeśli wybieramy się po czosnek niedźwiedzi do lasu, gdyż jego liście są bardzo podobne do liści konwalii i zimowita jesiennego, które to – w przeciwieństwie do czosnku niedźwiedziego – są trujące (dla zainteresowanych : tutaj zdjęcie ‘podglądowe’, które znalazłam w sieci – klik). Na szczęście łatwo przekonamy się, iż mamy z czosnkiem niedźwiedzim do czynienia, gdyż pocierając listki w palcach od razu poczujemy charakterystyczny, delikatny zapach czosnku :)
Tak jak sam czosnek, tak i jego ‘niedźwiedzi’ kuzyn ma wiele cennych dla naszego organizmu właściwości : przede wszystkim zawiera sporo witaminy C, działa przeciwmiażdżycowo, obniża ciśnienie krwi, wspomaga układ trawienny i działa bakteriobójczo.

*

czosnek_niedzwiedzi2011_2
*
To świeże listki są najzdrowsze, a im młodsze – tym delikatniejsze w smaku i smaczniejsze. Pojawiają się one na przełomie lutego i marca i zbiera się je najczęściej do maja, choć można w zasadzie aż do jesieni. Przy okazji warto dodać, iż spożywać można nie tylko liście, ale i cebulki (tak jak ząbki czosnku zwyczajnego), pąki kwiatowe (marynowane smakuja prawie jak kapary!) jak i same kwiaty.
Oprócz kulinarnego ich zastosowania – z liści przygotowuje się też zdrowotne tynktury, nalewki* lub wina. I tak np. posiekanymi liśćmi czosnku (można też dodać kilka cebulek) wypełniamy słoik (nie uciskamy zbytnio), a następnie zalewamy je alkoholem i pozostawiamy w słonecznym miejscu na ok. 2 tygodnie. Następnie filtrujemy, przelewamy do ciemnych buteleczek i zażywamy po kilkanaście kropli dziennie.

*informacje o nalewkach pochodzą z książki ‚Ail des ours’ autorstwa Barnarda Bertrand

*
czosnek_niedzw_nalewka
*
Czosnku niedźwiedziego możemy używać praktycznie do wszystkiego : jako dodatek do  sosów, do wszelakich farszy z kremowym serkiem, do past, zup czy zapiekanek. Nadmiar świeżych liści można również ewentualnie zamrozić (mrozimy dokładnie umyte i osuszone liście) lub zrobić ‘niedźwiedzie’ pesto : tak jak w przypadku tego klasycznego pesto – liście siekamy i miksujemy z oliwą, orzeszkami piniowymi i parmezanem; przygotowane w ten sposób pesto można dość długo przechowywać w zamkniętym słoiku, pamiętając jedynie by warstwa oliwy dokładnie pokrywała pesto (zapobiega to utlenianiu, ponieważ chroni przed dostępem powietrza). Ja często przechowuję również same zmiksowane z oliwą listki (z dodatkiem odrobiny soku cytrynowego, otartej skórki z cytryny i soli), takiej mikstury mogę bowiem później używać również do innych dań.

*
czosnek_niedzw_pesto*

Teraz w sezonie  staram się jak najczęściej spożywać świeże listki; często mieszam je również z innymi ziołami, by złagodzić nieco czosnkowy smak, szczególnie wtedy, gdy nie wszyscy za nim przepadają. Wiosną i latem, gdy świeżych ziół mamy pod dostatkiem, możemy bardzo łatwo przygotować np. takie oto ziołowe serki :

*

serek_kozi_ziola
*

- wystarczy wziąć wasz ulubiony biały serek (u mnie są to serki kozie) oraz mieszankę ulubionych, posiekanych ziół (w dzisiejszej wersji : czosnek niedźwiedzi, natka pietruszki i szczypiorek*); jeśli serki są dosyć suche, smarujemy je najpierw odrobiną oliwy z oliwek, a następnie dokładnie obtaczamy w posiekanych ziołach (lekko dociskamy, by zioła dobrze ‘przykleiły’ się do serka). Do tego odrobina soli, pieprzu i ewentualnie kilka jadalnych kwiatów do dekoracji, et voilà ! :)

*możemy użyć też np. trybuli, oregano, tymianku, cząbru, czy nawet kiełków rukoli czy rzeżuchy, co akurat macie i co lubicie :)
*

serek_kozi_ziola2
*

Miłośnikom czosnku niedźwiedziego polecam również wcześniejsze przepisy :

- wiosenną tartę oraz zupę

- zapiekane jajka (œuf cocotte)

*

Na koniec przypomnę jeszcze tylko, iż w Polsce czosnek niedźwiedzi objęty jest częściową ochroną, nie wszędzie więc można go zbierać (na szczęście tutaj nie mam tego problemu ;) )

*

Pozdrawiam serdecznie !

*

PS. Wybaczcie proszę, iż niektóre zdjęcia są dziś nieco prześwietlone, jednak robienie ich aktualnie jest nadal uciążliwe (udaje mi się zrobić zaledwie jedno lub dwa…), muszę więc zadowalać się tym, co mi w danej chwili ‘wyjdzie’ ;)

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Wiosna, rukola i kiełki

rukola1
*

Budząca się do życia przyroda to idealny czas, by w naszej kuchni (ponownie) zawitały kiełki. Są one prawdziwą bombą witaminową dla naszego organizmu, gdyż skiełkowane nasiona zawierają kilkakrotnie więcej składników mineralnych co same naisona. Przez cały rok są one ważnym składnikiem naszej diety, jednak to szczególnie teraz dodatkowy zastrzyk witamin i energii przyda się naszemu organizmowi.
Kiełki można bardzo łatwo wyhodować w domu, nawet jeśli nie posiadamy kiełkownicy (której zresztą przestałam używać kilka lat temu…), wystarczy bowiem zwykły słoik czy talerzyk wyłożony ligniną (w zależności od typu użytych nasion) i już po kilku dniach możemy cieszyć się świeżymi, najlepszej jakości kiełkami.

Najważniejsze informacje dotyczące hodowli kiełków znajdziecie w moich wcześniejszych postach, przede wszystkim tutaj (cz.I) oraz tutaj (cz.II), a klikając na hasło ‘kiełki’ po prawej stronie bloga lub w spisie treści traficie na wszystkie ‘kiełkowe’ wpisyklik.
*

rukola_kielki2
*
Dziś chciałam pokazać Wam kiełki rukoli, które ostatnio dodaję praktycznie do wszystkiego ;)

Rukolę chyba wszyscy znamy w postaci zielonych, lekko pikantnych listków, spożywanych przede wszystkim w formie sałaty; ten charakterystyczny, pikantny smak możemy odnaleźć również w skiełkowanych nasionach rukoli, których hodowla jest niezwykle prosta i niekłopotliwa.
Tak jak rzeżuchę czy len, nasiona rukoli najlepiej jest kiełkować na wyłożonej ligniną powierzchni (np. na talerzu), po namoczeniu bowiem wytwarzają one specyficzny śluz (dlatego właśnie tego typu nasiona nie nadają się do osobnej hodowli w słoiku, a jedynie jeśli wymieszamy je z innymi nasionami – np. lucerny – nie dodając ich więcej niż 20%).

Przeznaczone do skiełkowania nasiona rukoli zalewamy niewielką ilością wody i odstawiamy na kilka minut, a następnie przekładamy na np. wyłożony ligniną talerz / półmisek. Dwa razy dziennie spryskujemy nasiona / kiełki, które są gotowe do spożycia już po ok. 5-6 dniach.
Kiełki rukoli są niezwykle bogate w potas, wapń, magnez, fosfor i siarkę; zawierają one spore ilości witaminy C oraz witaminy : A, B1, B2 i B3. Dzięki zawartym w nich egzogennym kwasom tłuszczowowym (oraz dzięki olejkom eterycznym) stymulują apetyt, wspomagają trawienie, oczyszczają organizm, polepszają krążenie i – podobno – mają również właściwości afrodyzjakalne (jak i sama rukola z resztą).
*

rukola_kielki1
*
Kiełki te dodawać możemy je praktycznie do wszystkiego : do sałatek, kanapek, jako dodatek do warzyw, do wszelakich ziołowych sosów, koktajli, itd (pamiętajmy, że kiełki najcenniejsze są w ich surowej postaci).

Ze względu na niesamowite wartości odżywcze kiełków, nie bez kozery nazywa się je pokarmem życia. Skumulowane w nasionach białko, węglowodany i tłuszcze są podczas kiełkowania rozkładane na proste, łatwo przyswajalne przez nasz organizm związki, a odpowiedzialne za ten proces enzymy ułatwiają jednocześnie trawienie pokarmów jedzonych z dodatkiem kiełków. To niesamowite źródło witamin, mikroelementów i soli mineralnych, a także wartościowego białka, kwasów tłuszczowych omega-3 oraz błonnika. Regularne spożywanie kiełków przeciwdziała wielu poważnym schorzeniom, wzmacnia nasz system odpornościowy, uzupełnia niedobory witamin i składników mineralnych oraz  działa antynowotworowo. To niezastąpiony zastrzyk zdrowia i energii na naszym talerzu.

Chętnie odpowiem na wszelkie dodatkowe pytania (oczywiście w miarę mojej skromnej ‘kiełkowej’ wiedzy), a początkującym hodowcom kiełów raz jeszcze polecam zapoznanie się z wcześniejszymi wpisami, gdzie znajdziecie większość niezbędnych informacji :

- pokarm życia – cz. I

- pokarm życia – cz. II

- kiełki – wszystkie wpisy

(polecam również artykuł Zieleniny o kiełkach, opublikowany w serwisie Ugotuj.to – klik)

*

EDYCJA :

Nie zapominajmy, iż do kiełkowania poleca się nasiona specjalnie do tego przeznaczone (najlepiej ekologiczne),  bowiem te, które przeznaczone są do celów siewno-ogrodowych są najczęściej ‘doprawiane’ chemią w celu uniknięcia chorób w pierwszym stadium wzrostu (widnieje takowe ostrzeżenie na torebce); lepiej więc kupować specjalne nasiona do hodowli kiełków.

*
Pozdrawiam serdecznie!
I życzę Wam wspaniałego, wiosennego weekendu :)

(i mam nadzieję, że ten piękny, wiosenny kolor i Was zachęci do rozpoczęcia (lub kontynuacji) domowej hodowli kiełków ;) )

*

A kiełki dopisuję do wiosennej akcji Pinkcake :


zielonomi2
*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email