Jedenaste – nie wyrzucaj!

nie_marnuj2Zmobilizowana przez Qd (w komentarzach do przedostatniego wpisu – klik), postanowiłam powrócić do tematu ‘resztek’, a konkretnie rzecz biorąc – do problemu marnowanej przez nas żywności.

Choć nie lubię statystyk (a mój humanistyczny umysł ma lekką awersję do liczb…), to czasami przedstawienie pewnych zjawisk w ten właśnie statystyczno-procentowy sposób zdecydowanie przemawia do wyobraźni. Dlatego zacznę od przytoczenia kilku liczb właśnie…

Według ostatniego raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Żywienia i Rolnictwa (FAO), 1/3 produkowanej przez nas żywności trafia do kosza, natomiast według opublikowanego pod koniec ubiegłego roku raportu ‘Global food, waste not, want not’ (grudzień 2012, Wielka Brytania – IMECHE) do śmieci trafia nie 1/3 a połowa produkowanej żywności, czyli  prawie 2 miliardy ton. Czy nie jest to przerażające?! Co roku w Unii Europejskiej wyrzuca się 3 miliony ton chleba; chleba, który można by jeszcze zużytkować w inny sposób… (w Wiedniu np. codziennie wyrzuca się praktycznie połowę wyprodukowanego pieczywa :/ ).
Najwięcej żywności trafia na europejskie śmietniki w Wielkiej Brytanii (ok. 1,6 mln ton rocznie), na drugim miejscu plasują się Niemcy, później Francja i Holandia. Polska zajmuje piąte miejsce – wyrzucamy prawie 9 milionów ton żywności rocznie (tabelka na str. nr 4 raportu Federacji Polskich Banków Żywności – klik).
Najczęściej do śmietnika trafia wspomniane już wyżej pieczywo, później warzywa / owoce i wędliny, a następnie mięso, jogurty, mleko i sery (co ciekawe – ponad połowy tego marnotrastwa można by uniknąć…).

Oczywiście do marnotrawstwa dochodzi na każdym etapie produkcji żywności, a nie tylko w naszych domach. Duże koncerny i supermarkety do sprzedaży nie dopuszczają warzyw i owoców o ‘niestandardowym’ wyglądzie, dlatego już na etapie ich skupu odrzuca się ogromną ilość produktów, które – mimo iż całkowicie nadają się do konsumpcji – trafią na wysypisko, a nie do naszego koszyka. Jest to właśnie jedna z przyczyn, dla których kupuję wszystko co mogę bezpośrednio od rolnika / producenta, limitując konieczność zakupów w ‘sieciówkach’ do minimum. Nie ma to dla mnie znaczenia, czy marchewka jest prosta czy krzywa, czy pomidory mają nierównomierne ubarwienie, czy jabłka są za małe / za duże. Wiem, że płacę rolnikowi za jego (ciężką i mozolną) pracę i że dzięki temu połowa jego plonów nie zostanie bezsensownie zmarnowana.
Duża część żywności ulega zniszczeniu / uszkodzeniu również podczas długiego transportu, dlatego również z tego powodu warto propagować kupowanie produktów sezonowych i lokalnych, które przebywają jak najkrótszą drogę od producenta do konsumenta (nie wspominając nawet o chemii, jaką są naszpikowane warzywa czy owoce, by taki długi transport przetrwały…).

No dobrze, powiecie mi teraz, że owszem, możemy kupować nasze warzywa i owoce na targu, ale nie mamy niestety wpływu na to, że dany sklep wyrzuca niesprzedany towar, czy że jakaś jego część ulega zepsuciu podczas transportu. Mamy jednak stuprocentowy wpływ na to, co trafia do śmieci w naszym domu. Zastanówmy się więc, dlaczego trafia do niego aż 9 milionów ton żywności rocznie?!
Odpowiedź według mnie jest dosyć prosta : wyrzucamy, ponieważ za dużo kupujemy. Kropka.
Dla pokolenia naszych rodziców czy dziadków, wyrzucanie jedzenia było czymś niewyobrażalnym. Kupowało się tylko to, czego się potrzebowało (choć często i z tym bywały przecież problemy…), nie wyrzucało się czerstwego chleba czy pozostałych z obiadu ziemniaków czy kaszy. O mięsie nawet nie wspominając (tym bardziej, że niezwykle rzadko gościło ono na stołach).
Dziś wszystko mamy w zasięgu ręki, wszystko możemy bez problemu kupić w każdej chwili. To tylko kwestia wyciągnięcia ręki i wrzucenia jednego produktu więcej do koszyka. Nie wiem, czy tak naprawdę go potrzebuję, nie wiem, czy go zużyję, ale na wszelki wypadek kupię. I oczywiście kupię więcej, niż potrzebuję. Później okazuje się, że w czeluściach lodówki czy szafek znajdujemy przeterminowane produkty, o których zupełnie zapomnieliśmy, lub na zużycie których nie wystarczyło nam czasu lub odpowiedniej okazji (statystycznie 1/3 wyrzucanej przez nas żywności jest jeszcze w opakowaniu fabrycznym). Psują się i więdną źle przechowywane owoce, warzywa, wędliny czy sery. Do kosza trafiają pozostałości z naszych posiłków, na zagospodarowanie których nie mamy pomysłu (lub ochoty). Czy też produkty, które zakupiliśmy z myślą o konkretnym daniu, lecz nie wiemy do czego zużyć to, co pozostało.

Problemem są też widniejące na opakowaniach daty ważności (szczegóły do przeczytania na str. nr 9 wspomnianego już wyżej raportu – klik). O ile w przypadku mięsa czy wędlin daty przydatności do spożycia należy przestrzegać (choć i tutaj w przypadku hermetycznych opakowań margines może być spory), o tyle w przypadku jogurtu np. nie ma to już tak wielkiego znaczenia. Nie wiem, czy sami już tego doświadczyliście, ale jogurt nawet dwa tygodnie po przekroczeniu terminu przydatności do spożycia wciąż nadaje się do konsumpcji. Dlatego zamiast mechanicznie wyrzucać go patrząc na widniejącą na opakowaniu datę, wystarczy organoleptycznie sprawdzić stan produktu. Hermetycznie zamknięty nie psuje się on przecież z dnia na dzień, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Data przydatności do spożycia ważna jest w przypadku produktów świeżych (jak wspomniane mięso czy wędliny), jednak ta widniejąca na produktach typu cukier, sól czy ryż ma już zdecydowanie mniejsze znaczenie (oznacza ona, że prawidłowo przechowywany produkt zachowa wszystkie swoje właściwości co najmniej do tej daty, nie oznacza to jednak, iż po jej przekroczeniu staje się on toksyczny; warto więc nie wyrzucać produktu tylko dlatego, że jest on – teoretycznie – przeterminowany).

Marnowana i wyrzucana żywność, to nie tylko nasza prywatna strata finansowa, ale również niepotrzebna strata zużytej do produkcji tejże żywności energii oraz wody. Jak możemy przeczytać w raporcie Federacji Polskich Banków Żywności – ”produkcja 30% żywności, która nie została skonsumowana, powoduje zwiększenie o 50% zużycia wody do celów nawadniania. Do wyprodukowania 1 kg wołowiny zużywa się średnio od 5 do 10 tys. litrów wody,(…) jednego udka kurczaka (150 g) aż 650 litrów wody.” Zdajmy sobie sprawę, że 70% terenów uprawnych służy aktualnie do wykarmienia zwierząt hodowlanych, wycina się lasy Amazonii po to, by siać soję, potrzebną do wykarmienia hodowanych dla nas zwierząt; zwierząt hodowanych w niezbyt humanitarnych warunkach po to, byśmy mogli nabyć  mięso, które i tak trafi kiedyś do śmietnika. Poza tym – mniej spożywanego mięsa, to mniej hodowlanych zwierząt, mniej przemysłowego chowu, a co za tym idzie – być może lepsze warunki tegoż chowu? Wiem, wiem, jestem idealistką, ale wciąż mam nadzieję, że ziarnko do ziarnka…
Według statystyk Światowego Programu Żywnościowego (World Food Programme), produkowanej aktualnie żywności powinno bez najmniejszego problemu wystarczyć dla całej ludności naszego globu. Tym bardziej więc szokujący jest fakt, iż wyrzucamy tak wielką część jedzenia, gdy co siódma osoba na świecie zagrożona jest głodem

Oprócz wszystkich przytoczonych powyżej argumentów, dla mnie osobiście problem wyrzucania jedzenia wiąże się również z czym innym. Z czymś chyba już niemodnym i lekko trącącym myszką. A mianowicie z szacunkiem. Z szacunkiem do ciężkiej pracy rolnika i do plonu jego starań. Jeśli sami choć raz staraliście się coś wyhodować, upiec chleb czy zrobić domowy twaróg, wiecie, ile potrzeba czasu i energii, by osiągnąć zadowalający efekt. I trudno chyba jest sobie wyobrazić, że owoc naszej pracy trafia później bezpośrednio do kosza.
Nie zrozumcie mnie źle – nie chodzi mi tutaj o moralizatorstwo; chodzi mi tylko o to, by choć przez chwilę zastanowić się wypełniając nasz koszyk podczas kolejnych zakupów, gotując jutrzejszy obiad czy robiąc przegląd naszej lodówki i kuchennych szafek.

Nie twierdzę, że u mnie nigdy nic się nie marnuje (niestety zdarza się, że czasami jakies ‘resztki’ trafiają do kosza czy na kompost…), jednak z roku na rok ilości te są naprawdę coraz mniejsze. Mimo iż nie planuję dokładnie każdych zakupów, to znam już nasze przyzwyczajenia, wiem ile mniej więcej produktów potrzebuję / zużywam do danego dania, wiem ile mniej więcej zjadamy i zawsze kupuję… m n i e j, niż teoretycznie powinnam ;) Nawet planując posiłki na długi weekend czy na Święta, planuję o jedno-dwa dania mniej, zawsze bowiem zostaje kawałek tarty, porcja warzyw czy zupy, które można będzie wykorzystać na drugi dzień. Z ‘resztek’ ugotowanej kaszy, ryżu czy ziemniaków można zrobić szybkie kotleciki; z warzyw – pyszną frittatę czy zapiekankę; z chleba – na przykład aromatyczne, francuskie tosty – ‘pain perdu’ (choć Babcia i Mama zużywały go często do zupy chlebowej / wodzianki, a ja w dzieciństwie najchętniej do mojego ukochanego żuru :)).

Może więc klucz do ograniczenia jedzeniowego marnotrawstwa jest podobny do przepisu na dobrą dietę? M n i e j!!! Mniej nieprzemyślanych zakupów, mniej niepotrzebnie kupowanego jedzenia, mniej wyrzucanych produktów… Lepiej przecież kupić mniej dobrego jakościowo produktu, niż dużo taniego erzacu. Niestety ‘cudów nie ma’ – produkt o szokująco niskiej cenie nie może być najwyższej jakości. Tanie szparagi wędrują do nas przez pół świata, przez co smakiem niestety nie przypominają tych świeżo ścinanych. Tanie hiszpańskie truskawki czy pomidory smakują jak plastik (poza tym, ich uprawa pozostawia wiele do życzenia…). Dlatego kupując mniej zadbamy nie tylko o stan naszego portfela, ale i o nas samych. I być może częściowo również o nasze środowisko.


I na koniec – 11 przykazań ‘niemarnotrawienia’ ;)

1.    Przed wyjściem na zakupy sprawdźmy zawartość lodówki / szafek, by niepotrzebnie nie kupować produktów, które już się tam znajdują…

2.    Obliczmy ile danego składnika / produktu potrzebujemy, przygotujmy listę zakupów i starajmy się jej trzymać.

3.    Planujmy jedno danie mniej w tygodniu, z pewnością uda nam się bowiem przygotować coś z tego, co postanie z poprzednich posiłków lub z tego, co znajduje się w czeluściach naszych szafek i lodówki (a propos – czy pamiętacie cykl Gospodarnej Narzeczonej ‘Tydzień bez zakupów’? jak najbardziej warte przypomnienia…)

4.    Odpowiednio przechowujmy produkty tak, by maksymalnie przedłużyć ich świeżość (nie zapominajmy, iż każda część lodówki ma inną temperaturę…), a wszystko, co można warto również zamrozić, by uniknąć ewentualnego późniejszego wyrzucenia / zepsucia.

5.    Nie sugerujmy się zawsze datami ważności; posłuchajmy zdrowego rozsądku i zaufajmy naszym wrażeniom wizualnym i organoleptycznym ;)

6.    Kupujmy sezonowo i lokalnie; krótszy transport, to mniej zmarnowanych w czasie jego  trwania produktów.

7.    Na ile to możliwe, kupujmy produkty bezpośrednio od rolnika / producenta (przeczytajcie koniecznie o Grupie Solidarnych Zakupów u Chilli – klik)

8.    Kupujmy m n i e j!! Nasz koszyk nie musi być wypełniony po brzegi, a lodówka nie musi pękać w szwach, skoro i tak spora część jej zawartości ma później znaleźć się w koszu na śmieci…

9.    Nie zapominajmy, iż wyrzucone jedzenie, to nie tylko wyrzucone pieniądze, ale również marnotrawstwo zużytej do jego produkcji energii i wody (olbrzymiej ilości niepotrzebnie zużytej wody, której niektórzy mieszkańcy naszego globu nie mają pod dostatkiem :/ )

10.    Dzielmy się tym, czego być może nie zużyjemy; zawsze lepiej jest zanieść kawałek ciasta sąsiadce czy też kolegom w pracy (potwierdzam! ;)), niż bezmyślnie go wyrzucić.

11.    Nie wyrzucajmy!! Starajmy się jak najlepiej zagospodarować nasze ‘resztki’, wierzcie mi – naprawdę można przygotować z nich wiele przysmaków :)


Zdaję sobie sprawę, iż poruszony dziś problem, to temat-rzeka, gdyż wiąże się z nim wiele dodatkowych aspektów. Sporo można tu jeszcze dopisać, ale kto będzie mieć wtedy siłę, by dortwać do końca tego tekstu? ;) Dlatego mam nadzieję, że w komentarzach podzielicie się ze mną (i z pozostałymi czytelnikami bloga) Waszymi spostrzeżeniami na ten temat oraz ewentualnymi dodatkowymi informacjami, których we wpisie nie uwzględniłam.
Mam nadzieję, że wpis ten będzie dla nas wszystkich powodem do kilku refleksji… Jak pisała wcześniej Qd (cytuję…) : ”Ci co wiedzą, to i tak zarządzają raz w tygodniu obiad ‘przegląd lodówki’.
Ci co nie wiedzą – dowiedzą się.
Ci, co nie mają ochoty czytać… no to ich problem:)
Może choć paru osobom otworzą się oczy?”

Chętnie przeczytam, jakie są Wasze doświadczenia i przemyślenia w tym temacie, czy problematyka ta Was interesuje, czy Was dotyczy…


Pozdrawiam serdecznie!

A Qd raz jeszcze dziękuję za korekcyjno-redakcyjną pomoc i cierpliwość :)



Dodatkowe informacje i linki :

- jeśli nie znacie jeszcze serwisu ‘Nie Marnuję’klik, to polecam Wam zerknięcie na ich stronę; znajdziecie tam wiele porad i przepisów, które być może pomogą Wam ograniczyć niepotrzebnie wyrzucane produkty (warto również odwiedzić stronę Banków Żywnościklik) oraz dodatkowe informacje i linki

- Grupa Solidarnych Zakupówklik

- krótki zwiastun filmu ‘Taste The Waste (podpisy dostępne w okienku, w kilku językach), zobaczcie koniecznie! (zobaczcie również ten oto fragment reportażu ‚We Feed The World’ – klik; edycja : film można zobaczyć w wersji polskiej np. na stronie ‚iplex’ – emitowany był również przez TVP)

- tutaj ‘Taste The Waste’ do obejrzenia – klik

- dla francuskojęzycznych czytelników – reportaż ‘Le scandale du gaspillage’ (emitowany 3.06.2012, przez Arte)  oraz kilka ciekawych artykułów również tutaj – klik

- dla władających niemieckim – szwajcarska strona ‘Foodwaste’

- dla mieszkających w CH – zeszłoroczne wydanie ‘A bon entendeur’klik poświęcone tej właśnie tematyce

I jeszcze dwa polecane Wam już wcześniej linki (a propos książki ‘Food Matters’ – klik) :
‘Food, Inc’ – ‘Korporacyjna żywność’ (to link do pierwszej części; pozostałe znajdziecie w prawej kolumnie otwierającej się strony)
oraz  ‘Food matters’ (link do pierwszej części, pozostałe w prawej kolumnie otwierającej się strony Youtube; jest tam również wywiad z Markiem Bittmanem)

Źródła wykorzystane / cytowane :

Raport Federacji Polskich Banków Żywności – klik

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

69 odpowiedzi nt. „Jedenaste – nie wyrzucaj!

  1. favcook

    Bardzo fajny post, tylko ciągle się o tym mówi, jednak dalej ludzie mają z tym problem. Patrząc po znajomych czy rodzinie. W mojej lodówce zawsze jest wszystkiego mało, ktoś mógłby pomyśleć, że głoduję czy coś z tym rzeczy.. Jednak ja idąc na zakupy staram się rozważnie kupować to czego potrzebuję. Jeśli czegoś nie mam to po prostu idę i to kupuję, przecież sklepy są otwarte :) zazwyczaj mają to w domu, często nie mam na to ochoty. Mogłoby się wydawać zabawne ale tak jest. :)
    Sama staram się nie wyrzucać a resztki (czasem nawet reszty, bo to duże ilości) albo zamrażam jeśli się da, a jeśli wiem, że na następny dzień tego nie zjem to idę zanieść sąsiadce, niech spróbuje co ugotowałam a przy okazji zje i się cieszy. :)

    Pozdrawiam serdecznie i przybijam piątkę niewyrzucacza :)

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Favacook – ja akurat nie mam otwartych sklepow obok wtedy, kiedy bym tego chciala (no i w Szwajcarii dni i godziny otwarcia sklepow tez inne niz w PL ;)), wiec staram sie zaplanowac wczesniej takie minimum, ktore bedzie mi potrzebne na weekend np., gdy wszystko potem zamkniete. Ale nie przesadzajmy oczywiscie – nawet jesli sie czegos zapomni, to nie problem – wystarczy odpowiednio zmodyfikowac recepture ;) No chyba, ze mial byc omlet, a zapomnialo sie o jajkach :D

      Odpowiedz
  2. Bee, Magazyn Kuchenny

    Mogę tylko przytaknąć!

    Tak się składa, że u mnie trwa właśnie tzw. sprzątanie lodówki, które zarządzam od czasu do czasu, kiedy zauważę, że zrobiłą się przpełniona. To zadziwiające, jak długo mozna żywic isę tym, co już w domu mamy zmagazynowane i to ciągle jedząc dobrze.

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Bee, dokladnie tak! Szczegolnie zima zdarza mi sie co ktorys weekend nie pojechac na zakupy (nie zawsze chce sie wychodzic z domu… ;)) i okazuje sie, ze i tak mozna calkiem dobrze zjesc, i to przez kilka dni :)

      Odpowiedz
  3. Gosia

    Wiele lat juz „ucze” sie gospodarowania zapasami i musze powiedziec, ze z powodzeniem, bo coraz rzadziej zdarza mi sie cos wyrzucic-szczerze…..Mniej marnuje, jesli zakupy robie na biezaco, z planowania prezewaznie nici wychodzily, przechodzil apetyt na cos i wtedy czesciej cos tam ladowalo w koszu…. :( Czesto robie spontana na zasadzie, wyciagam na blat wszytsko, co pozaczynane czy kilkudniowe warzywa i wtedy patrzac na ten zbior ukladam w glowie ,co moge z tego wszystkiego wyczarowac na obiad czy kolacje…teraz robie czystke w zamrazarce aktualnie, bo tez tylko sie dokladalo przez miesiace,wiec teraz wykorzystuje zapasy i zapasiki ;)
    Super post Beo!!!!!! masz racje, w dzisiejszych czasach marnuje sie tony dobrej zywnosci, a jak sie pomysli o glodujacych dzieciach (niekoniecznie trzeba ich w Afryce szukac, bo w Europie-Polsce czy nawet Niemczech jest ich wystarczajaco duzo-niestety :( ), to naprawde smutno sie robi :(

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Gosiu, ja tez nie lubie planowac (skad mam wiedziec w piatek, na co bede miala ochote w nastepna srode??? ;)), ale planuje tak z grubsza te zakupy weekendowe, a pozniej w tygodniu ewentualnie dokupuje pare produktow, ktore beda potrzebne danego dnia, a ktorych akurat w domu nie mam. I obowiazkowo regularnie gotowanie z tego, co ‚zalega’ w lodowce (maz smieje sie czesto, ze mozna przygotowac calkiem ciekawe dania gotujac ‚cos z niczego’ ;)).
      A rodzin nie majacych srodkow do zycia niestety wszedzie jest sporo, nawet w Europie, i nawet w ‚bogatych’ krajah przeciez… :(

      Odpowiedz
  4. Zofijanna

    Nie kupuję w marketach, tylko w małych , osiedlowych sklepach, w sklepach z tzw. zdrową żywnością, też u znajomego rolnika na wsi . Kupuję lokalne produkty – z małych regionalnych zakładów, położonych blisko mojego domu oraz w spółdzielni ogrodniczo – pszczelarskiej np: miód, który jest tam badany i naprawdę dobrej jakości.
    Mało marnuje się u mnie żywności, resztki dostają koty i ptaki.
    Wydaje mi się , że nie tylko o żywność powinno tutaj chodzić, ale o styl życia, żeby oszczędzać naszą planętę- oszczedzać jej zasoby – wodę, ziemię i powietrze, w szerszym tego słowa znaczeniu.

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Zofijanno, oczywiscie ze oszczedzac powinno sie wszystkie zasoby naszej planety, nie tylko jedzenie! Ale to tematy na wiele dlugich postow pewnie, wiec dzis mialo byc tylko o jedzeniu :)
      Ja jestem bardzo na to uczulona; wiesz, gdyby jedzenie bylo drozsze, to pewnie ludzie kupowali by go mniej i mniej wyrzucali, gdyz prawda jest taka, ze dzis najczesciej zwraca sie uwage na finanse, a nie na zdrowy rozsadek czy ekologie.

      Odpowiedz
  5. Kasia

    Beo, świetny wpis. Niestety, bije się w piersi, i mnie zdarza się wyrzucać. Nieco za często. Chociaż zakupy są planowane o przemyślane. Staram się jak mogę. Stary chleb pakuje w papierowe torby, oddaje go sąsiadowi dziadka dla kur (w zamian raz na jakiś czas dostaję świeże jajka), resztki mięsa zamrażam, a gdy uzbiera się spora porcja zawożę znajomym na wieś – mają dwa ogromne psy, które dzięki temu mięsu bardzo mnie kochają. Ale i tak czasem muszę coś wywalić.
    Pamiętam, ze jak byłam kiedyś w USA, to ilość wyrzucanego jedzenie była dla mnie porażająca. Pracowałam na obozie letnim i tam po obiedzie pakowano w foliowe worki całe kurczaki! (po które potem schodziły się do śmietnika niedźwiedzie). I te ich zlewy z młynkami – wrzuca się zlewu absolutnie wszytsko, młynek mieli nawet kości. Masakra.

    Food Inc. widziałam, ale zaraz sobie przejrzę resztę linków. Dzięki bardzo!

    Odpowiedz
  6. qd

    Cała jestem zarumieniona… dziękuje Beo!
    Ad rem: oznaczenie daty przydatności do spożycia.
    Po polsku – brzmi to jak nieprzekraczalny termin, omal nakaz nie dotykania po nadrukowanym terminie.
    Angielskie ‚best before’ sugeruje raczej , ze po tym czasie nie będzie juz tak smaczne, ale niekoniecznie niejadalne.
    Tak wiem, ze polszczyzna jest bardziej nakazowa, ale generalnie cos jest na rzeczy.

    Odpowiedz
    1. Bea

      Qd – dziekuje za ad rem :) Niestety w pracy nie moge edytowac, wiec zrobie to dopiero po powrocie do domu…

      Pozdrawiam i raz jeszcze bardzo bardzo dziekuje! :*

      Odpowiedz
  7. Jswm

    właściwie nie wyrzucam… ewentualnie kompostuję ;) jesli cos mi się psuje w lodówce, to najczęściej jest to coś „zielonego” czego nie dało się kupić mniej, np. nie do końca wykorzystana natka pietruszki, koperek, czy pół paczki rukoli, bo akurat nikt nie miał na nią ochoty …
    Chleba nigdy nie wyrzucam, nie kupuje takiego, który się psuje, tylko taki, który czerstwieje, zawsze można z niego zrobić grzanki.

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Jswm – ja staram sie na ile moge planowac w tedy jakas szybka zupe, zeby wszystko co moge tam wlasnie ‚powrzucac’; no ale czasami niestety jest juz za pozno na reanimacje zieleniny, to fakt ;)

      Odpowiedz
  8. AniaL

    Owszem, zgadzam się jak najbardziej, żeby szerzyć świadomość konsumencka wśród ludzi, ale…
    No coż, ja akurat jestem ścisłowcem, pracowałam wiele lat ze statystyką i wiem, że statystyki mają to do siebie, że zalewają wielkimi liczbami często bez podania błędu, wiarygodności i obszaru badań.
    Zastanawiam się ile z tych 9 mnl ton w Polsce jest pochodzenia domowego – osoby prowadzące teraz gospodarstwa domowe często pamiętają jeszcze czasy biedy i mają „we krwi” (tak jak ty i ja) nawyk niemarnowania resztek. Prawda jest taka, że normalne gospodarstwo domowe, normalny użytkownik samochodu i centralnego ogrzewania nie jest w stanie istotnie ograniczyć mln ton marnowanej żywności, smogu i efektu cieplarnianego. Główny ciężar spada na fabryki, wielkie hodowle i wszelkie molochy, których przecież się nie zamknie, bo za tym stoi kasa.
    Co do marnowania wody, to przeczytałam ostatnio zdania, że ograniczenie własnego zużycia wody niestety nie zwiększy ilości wody w krajach pustynnych. W Polsce wody jest dosyć, co oczywiście nie znaczy, że należy ją marnować – należy świadomie jej używać tyle ile potrzeba z myślą o naszym środowisku naturalnym. A dla pustynnych krajów są fundacje, gdzie wpłasa się pieniążki, a nie przesyła butelki zaoszczędzonej wody.
    Podobnie z jedzeniem – przeterminowanego nie przyjmują żadne instytucje charytatywne. Słyszałaś pewnie o bankructwie właściciela piekarni, który niewykorzystane pieczywo za darmo dostarczał domom dziecka. Podobnie wyrzucanie „przeterminowanych produktów przez markety – to nie nieświadomość ludzka, ale przepisy powoduja marnowanie jedzenia.
    Obok tego wszystkiego – ciekawe, czy statystyka uwzględniła ile żywności PO wyrzuceniu jest wykorzystywanej przez biednych i bezdomnych, którzy wieczorami czekają na „dostawę” na tyłach magazynów sklepowych. W Polsce zaczynają też coraz aktywniej działać kontenerowcy.
    To tyle o statystyce.
    Pozdrawiam serdecznie

    Odpowiedz
    1. qd

      Statystyka statystyką, a czego jeden czlowiek nie wyrzuci tylko zagospodaruje to przeklada się na tysiące i ( oby) miliony podobnych.
      Kretyńskie przepisy? To od czego mamy swoich przedstawicieli w sejmie? Jak już wiadomo z doświadczenia, odpowiedni nacisk opinii społecznej jest w stanie sporo zdziałać.
      Kiedy spada zapotrzebowanie – spada produkcja, stare i ciągle jare prawo popytu i podaży.
      Zdecydowanie jednak jądro tkwi w świadomości ludzkiej, w kolejnych pokoleniach wychowywanych na dobrach jednorazowego użytku.

      Odpowiedz
    2. Bea Autor wpisu

      Aniu, wg cytowanego juz raportu, gospodarstwa domowe (w UE) sa odpowiedzialne za 42 procent marnotrastwa, a przemysl – za 39% (szczegoly na str. nr 5).
      Oczywiscie zgadzam sie, iz to, ze ja nie bede wyrzucac jedzenia do kosza samo w sobie niczego od razu nie zmieni, ale jesli zmieni sie swiadomosc konsumentow, to moze za kilka-nascie-dziesiat lat bedzie jednak inaczej? Woda, ktora jest w niesamowitych ilosciach pobierana do podlewania ‚plastikowych’ pomidorow czy truskawek mogla by zostac uzyta zupelnie inaczej. To tak jak z jedna z fabryk CocaColi – wykorzystuja do ostatniej kropli wode do tego stopnia, ze mieszkancy miasteczka (w Meksyku jesli sie nie myle…) nie maja jej do biezacego uzytku, nawet malutkim dzieciom wiec zamiast wody podaje sie CocaCole, bo z kranu nie leci NIC, a studnie sa calkiem suche :/
      To, ze ktos wyrzuca papierek na ulice a nie do kosza, nie oznacza przeciez, ze ja powinnam robic tak samo; dlatego mimo iz przemysl i masowa produkcja ponosza duza wine w tym wszystkim, nie mam zamiaru robic dokladnie tego samego.
      Tak jak pisze Qd – nie zapominajmy o prawie popytu i podazy. Dopoki bedziemy kupowac szparagi i pomidory z drugiego konca swata, koncerny beda je produkowac i transportowac. Dopoki bedziemy zainteresowan tylko tym, by kupic tanio i duzo, faktycznie niewiele sie zmieni. Ja wole kupic i zjesc malo, ale dobrze. I nie wyrzucac :)
      A co do pierwszej czesci Twojego komentarza jeszcze, to nie wiem niestety jak wyglada to w Polsce w praktyce (nie mieszkam w PL juz od prawie 20 lat), ale w tutejszej telewizji (szwajcarska lub francuska) bardzo czesto mozna zobaczyc reportaze, gdzie ludzie otwarcie przyznaja sie, iz po kazdych zakupach 1/3 lub nawet polowa wczesniejszych zapasow trafia do kosza! Ale nie bede sie o skutkach takiego postepowania rozpisywac, wszystko jest juz chyba napisane w dzisiejszym poscie…
      I oczywiscie wielkim problemem jest fakt, iz niewiele mozna zrobic z ta niesprzedana zywnoscia, ale ile osob tak naprawde walczy, by to sie zmienilo? (chodzi mi wlasnie np. o przedstawicieli w Sejmie…). Samo sie przeciez nic nie zmieni. Niestety.

      Odpowiedz
  9. Inkwizycja

    Hm. Ciekawy post, chociaż cyferek nie ogarnęłam, niestety;)
    U nas nie wyrzuca się niczego, co przy dwójce żarłoków, czwórce zwierzaków i kurkach sąsiadki zza płota trudne nie jest. Opakowania są przez suki ekologicznie (bez użycia wody) wylizywane;) Zupełnie niezjadalne resztki wzbogacają kompost i wracają do ziemi. Nic się nie zmarnuje!
    Ściskam czule Beo ;)

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Inkwizycjo – u mnie niestety psa-odkurzacza juz brak ;) sasiadow z kurami rowniez nie mam, wiec jest zdecydowanie wiecej odpadow. Jednak widzac, ile ludzie sa w stanie wyrzucac do kosza, trudno jest czasami w to uwierzyc (podobno najwiecej wyrzucaja osoby mieszkajace w miastach, te duzo pracujace i majace w zwiazku z tym malo czasu na przeglad lodowki ;)).

      Odpowiedz
  10. Gospodarna Narzeczona

    Beo, dziękuję za poruszenie bliskiego memu sercu tematu. Poszliśmy jeszcze dalej i założyliśmy kompostownik. I o ile na początku trzeba się byo zastanowić, by coś nie trafiło do zwykłego kosza, to po ponad roku robimy to już automatycznie. Czego my nie zjemy to zjedzą dżdżownice, a potem my wyhodujemy na tym marchewki, rzodkiewki, groszek. W ten sposób nic się nie marnuje. Resztki organiczne wyrzucane do śmieci komunalnych niestety użyźniają tylko wysypiska. Pozdrawiam

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      GN – ja mam kontener na kompost pod blokiem, no ale nie wszystko przeciez sie nada na kompost; niestety miejsca do pozniejszego wykorzystania kompostu (np. pod dynie ;)) u mnie brak.
      Mam nadzieje, ze przypomnienie Twojego cyklu i innym jeszcze sie przyda :)

      Pozdrawiam!

      Odpowiedz
      1. Gospodarna Narzeczona

        Zazdroszczę kontenera pod blokiem. Gdybym była mniej leniwa zrobiłabym taką akcję i w mojej wspólnocie. Ile korzyści. I bezdomnym byłoby łatwiej grzebać w koszu. Moim zdaniem prawie wszystko nadaje się na kompost poczytaj : http://www.amazon.com/Complete-Compost-Gardening-Guide-techniques/dp/1580177026/ref=sr_1_1?s=books&ie=UTF8&qid=1361635598&sr=1-1&keywords=compost
        Owszem nie dajemy resztek zwięrzęcych, ale głownie z powodu kiepskiego ogrodzenia. Segregujemy tak, że na w końcu trzy osobową rodzinę wyrzucamy jeden mały kosz śmieci komunalnych na dwa tygodnie. Oczywiście o pieluchach nie będę tu pisać, bo to blog kulinarny ;-) Ale i te istnieją w wersji kompostowalnej ( jeśli ktoś nie chce wielorazówek) i a nasze resztki można kompostować patrz toalety kopostowalne.

        Odpowiedz
        1. Bea Autor wpisu

          Tutaj mowi sie zawsze, by nina kompost nie wykladac resztek miesa i ryb, tluszczy (w tym serow np.) oraz by resztek ‚gotowanych’ bylo jednak mniej niz ‚zywych’; a z ciekawostek – lisci rabarbaru tez ponoc nie powinno sie na kompost wyrzucac, gdyz ich toksyczne zwiazki przeszkadzaja ponoc w rozkladzie kompostu…
          A kontener dla wspolnoty to by byla z pewnoscia swietna sprawa! Moze jak juz bedziesz miala troche wiecej czasu to Ci sie uda tym zajac? :)

          Odpowiedz
  11. Truscaveczka

    Teraz jeszcze poproszę o informacje, jak te śliczne zasady wdrożyć w domu, w którym mieszka dwoje dzieci, oboje wybrednisie i sinusojadki (id obżarstwa po post w nieprzewidywalnych odcinkach czasowych), a dla utrudnienia jedno z nich – to ostry alergik.
    Wiem, ile i co zjem ja. Od biedy zgadnę, co zje PanMąż. Niestety – jednego dnia pomidorowa schodzi z 3 dokładkami, drugiego wylewam całe miski, starannie wzbogacone o florę jamy ustnej potworów. I tak ze wszystkim.

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Truscaveczko – niestety przy dzieciach jest trudniej i chyba trzeba sie z ta mysla pogodzic… I wszystkiego chyba nie da sie jednak zamrozic / przetworzyc, tym bardziej jesli wzbogacone o flore jamy ustnej ;) Ale pewnie za kilka lat bedzie lepiej, prawda? Przynajmniej taka mam nadzieje ;)

      Odpowiedz
  12. Monika

    Bardzo to wszystko bliskie moim poglądom i temu, co wyniosłam z rodzinnego domu.
    Dobrze, że mówi się o niemarnowaniu i pisze coraz więcej.
    Pozdrawiam Cię Beo serdecznie :)

    Odpowiedz
  13. Bibi

    Przyłączam się z całych sił! Nie wyrzucam, a jak już się muszę to jestem chora. Tak sobie myślę, że to chyba w dużej mierze kwestia wychowania, Mama zawsze z szacunkiem podchodziła do jedzenia i ja też inaczej nie potrafię, nie chcę.
    A z propozycji na nazwanie inaczej „resztek” może „kruszki”? Pozdrawiam gorąco! Bibi

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Masz racje Bibi – to z cala pewnoscia rowniez kwestia wychowania; ale i edukacji, dlatego mam nadzieje, ze uda sie jeszcze pewne nawyki wyrobic, zmienic, ulepszyc…

      Pozdrawiam serdecznie!

      Odpowiedz
  14. maleslodkosci

    bardzo mądre słowa :) zawsze chciałam, żeby blogerzy dokładniej tagowali swoje wpisy, wg składników, wtedy łatwiej byłoby nam wyszukać jakiś ciekawy pomysł, kiedy akurat coś konkretnego zalega w lodówce ;)

    Odpowiedz
  15. Aneta

    Poruszyłaś b.b.b.b.B. ważny temat. To przykre ale rzeczywiście takie są fakty. A powinniśmy szanować, to co kupujemy i jemy, przy czym ktoś się natrudził. Żywność to dar, ale dzisiaj ogół społeczeństwa patrzy konsumpcyjnie. Moja lodówka nie jest przepełniona, dlatego by rozsądnie jeść, by żywność się nie psuła. Jak jest za dużo, to nierzadko pojawiają się resztki, które zwiększają prawdopodobieństwo zepsucia/konieczności wyrzucenia itd.

    Odpowiedz
  16. Aleksandrastrasbourg

    Bardzo to wszystko ciekawe, niby wszystko wiem ale dobrze sobie czasem przypomniec! Tutaj w Belgii ostatnio gdzies sie przepisy zmienily ale nie wiem na jakim szczeblu, gdzies supermarkety moga, albo nawet musza, oddawac dobra jeszcze zywnosc (chyba jak zbliza sie data przeterminowania) oddawac organizacjom charytatywym.
    Pozdrawiam,
    Aleksandra

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Aleksandro – oby jak najwiecej i w jak najwiekszej liczbie krajow przepisy sie zmienila; w jednym z reportazy pokazywano kiedys, ze w Japonii wyrzuca sie w sklepach (nie oddaje biednym czy organizacjom charytatywnym, ale wlasnie wyrzuca…) niektore produkty juz pod koniec dnia :/

      Odpowiedz
  17. kasiac

    Bardzo potrzebny wpis Beo. Ja zawsze jestem niepoprawną optymistką, ale myślę, że mówienie o tych sprawach pomoże zmienić coś na lepsze. Coś zmieni w ludziach, a od tego zaczną się zmiany na lepsze w przepisach, itp. Teraz jest bardzo dobry moment, aby poruszać temat marnowania żywności, ponieważ zaczęła się moda na zdrowe, ekologiczne jedzenie (jak też na wszystko robione ręcznie i z naturalnych materiałów). Ta moda odpowiednio pokierowana może zdziałać dużo dobrego w kwestii szanowania jedzenia. Potrzebe jest jeszcze moim zdaniem propagowanie domowego gotowania i uczenie gotowania, wtedy mniej będziemy wyrzucać. Sama znam wiele osób, które są super wykształcone, mają po kilka kierunków ukończonych, a nie potrafią ugotować ziemniaków. Zawsze mają tą samą odpowiedz – brak czasu. Tutaj trzeba coś zmienić, żeby ten intelekt szedł w parze z tzw. mądrością życiową. Jak ktoś nie potrafi (i nie lubi ) gotować, będzie dużo więcej żywności marnował. Tak jak napisałaś – kupi składniki do jakiegoś dania, a resztę, która mu zostanie, wyrzuci, bo nie będzie wiedział co zrobić z połową paczki tego czy tamtego.
    Tak więc wydaje mi się, że bardzo ważne jest zachęcanie dzieci, koleżanek, rodzeństwo – wszystkich, którzy nie czują się dobrze w kuchni, aby jednak spróbowali polubić i nauczyć się choćby kilku dań. Pokazanie im, że na gotowanie nie potrzeba wcale wielu godzin, że można ugotować smacznie, szybko i tanio. Wtedy zakupy spożywcze będą bardziej świadome i przemyślane.
    Pozdrawiam!

    Odpowiedz
    1. JoBP

      Oj prawda! Dzieci trzeba wychowywac i uczyc takich rzeczy, nie przyprawiac je o dwie lewe rece jak to sie teraz czesto robi – takich przykladow w UK jest wiele, nasluchalam sie od corki jak to byla u kolezanki a na dinner matka niepracujaca (!) podawala gotowca z mikrofalowki. Dla odmiany Iga w domu miala codziennie swiezy obiad i matke w pracy.
      Na szczescie moje dzieci (chlopak tez) sa uczone podstaw gotowania juz teraz, w nadzieji na to ze beda je wykorzystywac.

      Odpowiedz
      1. Bea Autor wpisu

        Wiecie, ja rozumiem, ze nie wszyscy lubia czy chca gotowac; ale warto przekonac sie, ze mozna bardzo latwo i szybko przygotowac cos, co bedzie o niebo lepsze i zdrowsze niz ‚gotowiec’ z plastikowego pudelka.

        Odpowiedz
  18. Czekoladowy Kombajn

    „We Feed The World” można w całości po polsku obejrzeć na iplex. Tytuł „Nakarmimy świat”. Daje do myślenia. Został mi polecony już jakiś czas temu. Kwestie nasiennictwa na przykładzie Rumunii o ile dobrze pamiętam, rybołówstwa, właśnie sceny odnośnie chleba w Wiedniu. Polecam. Myślę, że ten film może pomóc myśleć pozytywniej o naszych lokalnych markach, które nie mają takiego budżetu na reklamę. A niestety duże koncerny nie reklamują się bez powodu. Nie pozwalają nam zapomnieć o swoim istnieniu na każdym kroku zostawiając po sobie ślad w postaci reklam. Zastanawialiście się jaki sens ma bilboard przy drodze tylko z nazwą marki? Można pomyśleć nic nie sprzedaje. A sprzedaje – tak niebezpośrednio. Lubimy to co znamy więc to kupujemy!! Zwiększają naszą świadomość w ten sposób, że nawet jeżeli nie myślisz teraz o zakupie jogurciku to zdecydowanie bardziej zdrowy będzie ci się wydawał ten, którego nazwa obiła ci się n razy o oczy, uszy. To tak działa. A my temu ulegamy. Chyba, że czytamy etykietki. :) A jakiś czas temu w ramach czytanie etykietek napisałam coś takiego http://czekoladowykombajn.blogspot.com/2013/01/az-tyle-za-sol.html

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Czekoladowy Kombajnie – dziekuje za linka do polskiej wersji filmu, zaraz edytuje tekst i dopisze.
      Co do reklam, na szczescie na mnie to zupelnie nie wplywa, kupuje bowiem praktycznie tylko produkty ekologiczne i te, ktore u mnie naprawde sie sprawdzaja / smakuja. Czytam etykietki, unikam konserwantow, ulepszaczy, utwardzanych tluszczy roslinnych, itd. Ale niestety – jak pisalam wyzej – wiele osob kieruje sie przede wszystkim cena, ladnym opakowaniem czy reklama wlasnie. Niestety :(

      Odpowiedz
  19. Lena

    Znakomity post. U mnie lodówka może pustkami nie świeci, ale raczej więcej w niej powietrza niż nadmiaru produktów. Tak zostałam wychowana, że jedzenia się nie wyrzuca, tylko utylizuje również pozostałości. A w szczególności chleba nie jestem w stanie wyrzucić – w moim domu rodzinnym chleb otaczano wielkim szacunkiem i jak kromka spadła na podłogę to po podniesieniu trzeba ją było pocałować. To takie bardzo niewspółczesne i niemodne podejście. Cieszę się, że coraz więcej osób mówi o problemie marnowania jedzenia. Niby wszyscy słyszeli i wiedzą, ale z praktyką gorzej. Serdecznie pozdrawiam!

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Leno, u mnie taz nie swieci pustkami, ale jestem w stanie ogarnac to, co sie w niej znajduje i planowac zakupy tak, by nie wyrzucac pozniej nadmiaru produktow (przyznaje, iz male gabaryty lodowki wielce w tym pomagaja ;)).
      I u nas w domu nalezalo szanowac jedzenie i rzadko widzialam wyrzucany np. chleb. No ale to juz zupelnie inne czasy…Dzis dzieci rzucaja w siebie jedzeniem, a we mnie wtedy bulgocze :/

      Pozdrawiam!

      (mail dzis wieczorem :))

      Odpowiedz
  20. Wiera

    Ja, niestety mam wielki problem z jedzeniem. Często robię coś i nie mam czasu zjeść, albo choruję.
    Ostatnio leki psują mój apetyt doszczętnie, więc jem tylko rano. I jeżeli moja mama, albo chłopak nie zje obiadu… ląduje w koszu.
    W tamtym miesiącu wzięłam się za siebie i rozpisuję sobie rzeczy, które mam w lodówce. I, w przypadku przetworów — do czego można je zużyć.
    Każdemu polecam ten sposób. Wystarczy odrobina samodyscypliny i można w końcu odzyskać kontrolę nad lodówką :)

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Wiero, wspolczuje choroby… W takim stanie faktycznie trudno planowac czy liczyc na mniejsze zmarnowanie sie jedzenia, no ale nie masz niestety wielkiego wplywu na to. Trzymam kciuki, by problemy jak najszybciej sie skonczyly :*
      A co do planowania i list, to ja wlasnie tak zaczynalam nascie lat temu ‚na swoim’ ;) Na lodowce wisiala lista produktow, ktore sie w niej znajduja, a w kuchennym kalendarzu notowalam daty waznosci danych produktow (zapisujac je ewentualnie z 2-dniowym wyprzedzeniem, bym miala czas na zaplanowanie ich zuzycia). Teraz doswiadczenie pozwala mi na spontaniczne planowanie ‚resztkowych’ ;) dan, wiec problem zdecydowanie mniejszy :)

      Pozdrawiam serdecznie!

      Odpowiedz
  21. JoBP

    Swietny wpis i o czyms o czym ostatnio zdarzalo mi sie coraz czesciej myslec.
    Przyklady z mojego domu: chleb – mieszkam w UK znaczy sie przyczynialam sie do jego wyrzucania, z bardzo prostego powodu: kupiony w supermarkecie, szczegolnie ten „w woreczku” czyt niepieczony w tymze supermarkecie, plesnieje zaraz po osiagnieciu daty waznosci, jest mieciutki jak rano pieczony a splesnialy. Taki pieczony w supermarkecie (w piekarni nie kupowalismy ze standardowych przyczyn np czas) zachowuje sie juz troszke lepiej, plesnieje zazwyczaj 2-3 dni po uplywie daty waznosci.
    Na szczescie niedawno zaczelam piec swoj wlasny, i zazwyczaj jest wymiatany z chlebaka do ostatniego okruszka, a jak zaszalalam raz to smazylismy chleb sprzed tygodnia :D.
    Moj przyklad nr 2: marchew. W Polsce mielismy zazwyczaj od rolnika i taka marchewka sobie lezala dobre 2 miesiace w lodowce, dopoki nie zjedlismy. W UK po dacie waznosci trzeba ogladac kazda marchewke i zwykle juz czesc nadaje sie do wyrzucenia.
    Smietana: moze stac duzo dluzej niz zalecane daty waznosci, jeszcze nigdy sie nie pochorowalismy. (Co zdarzylo sie mojemu mezowi po chlebie – krotko po przyjezdzie do UK)
    Pozdrawiam.

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      JoBP, marketowy chleb w UK faktycznie wola o pomste do nieba (i pewnie nie tylko w UK…). Moze widzialas niedawno – w drugim odcinku Food&Drink byla mowa o chlebie wlasnie (rowniez tym marketowym tostowym) i na tlumaczenie Kate Goodman, ze tez czasami takowy kupuje wlasnie z ‚braku czasu’, M. Roux stwierdzil, ze przeciez we Francji ludzie tez duzo pracuja, a jednak zawsze maja czas na codzienny zakup chleba (a czasem nawet dwa razy dziennie ;)). I cos w tym jest. Tak naprawde wystarczy bowiem dobrze sobie wszystko zaplanowac, mozna przeciez raz w tygodniu kupic wiecej dobrego jakosciowo chleba i polowe np. zamrozic. Choc oczywiscie najlepiej jest upiec swoj, ale rozumiem, ze nie kazdy moze miec na to ochote. Ja nie jestem juz teraz w stanie przelknac pewnych produktow, ktore jeszcze nascie lat temu zdarzalo mi sie jadac. Kubki smakowe zdecydowanie sie juz od pewnych smakow odzwyczaily ;)
      Co do daty waznosci na marchewce np. czy na innych swiezych warzywach, to nie do konca rozumiem, czemu ma ona sluzyc. Przeciez kupujac warzywa na wage trzymamy je w lodowce (w odpowiedniej, najlepszej dla nich temperaturze) i nie zaprzatamy sobie glowy zadna data. Szkoda wiec, ze niektore produkty, o ktorych wspominasz, psuja sie w takim tempie :/
      Nie wiem gdzie mieszkasz w UK, ale moze warto rozejrzec sie wlasnie za miejscami, sprzedajacymi taka bardziej ‚farmerska’ zywnosc czy organiczna? Moze i z ich jakosci bedziesz wtedy bardziej zadowolona?

      Pozdrawiam serdecznie!

      Odpowiedz
      1. JoBP

        Wlasnie z tymi warzywami to jest wg mnie komedia, zastanawiam sie jak dlugo one wedruja na polki sklepowe? Jeszcze zebym „wsi” nie znala i swojskich produktow, ale pamietam jak smakuje pomidor z ogrodka :). Tak mysle ze marchewka potrzebuje byc wykopana i wywieziona do pakowania, potem przewieziona do magazynu z magazynu do sklepu, jakies 5 dni zanim ja kupujemy a ona ma nie wiem 2 tyg waznosci? Oczywiscie nie wiem jak ja producenci przechowuja bo przeciez nie w ziemi ale powinna miec dobrych kilka miesiecy waznosci a nie 2 tyg. Komedia.
        Zreszta przykladow jest wiele, jakis czas temu siostra mi wspomniala ze widziala program o tym jak to wydluzono shelf life (date waznosci?) jablek. Chemia? Ciekawe ile jej w siebie wrzucamy dziennie? A potem sie zastanawiamy dlaczego alergie sa tak powszechne…
        O farmerskiej zywnosci juz jakis czas mysle ale to trzeba sie ruszyc z domu, a jak mam juz ten dzien wolny to chleb mnie uziemia ;).
        Ale juz niebawem.
        Mysle ze powinnam juz skonczyc bo to temat rzeka.
        Pozdrawiam.

        Odpowiedz
        1. Bea Autor wpisu

          Tym bardziej, ze przeciez te zimowe warzywa odpowiednio przechowywane moga sobie lezec i lezec; o jablkach juz nie wspomne (i tez wole sie nie zastanawiac w jaki sposob przedluzono im te przydatnosc do spozycia :/ ).
          Ja na szczescie na farme moge jezdzic w tygodniu, po poludniu, wiec weekendy sa potem na gotowanie i pieczenie ;)

          PS. Mnie to nie przeszkadza, ze piszesz – wrecz przeciwnie :))

          Odpowiedz
        2. qd

          Po pierwsze – myte warzywa, takie śliczne i czyste pozbawione zostaly naturalnej warstwy ochronnej. Kiedy kupuję na ryneczku , zawsze proszę o „brudne”. Wówczas mam pewność, że poleżą spokojnie parę dni nawet w warunkach ciepłej domowej kuchni, jeżeli nie zdołam zużyć ich od razu.
          Po drugie – właśnie „brudne” warzywa przekonują mnie, że pochodzą z upraw lokalnych, a nie sa nabywane na hurcie ( cały czas mówię o ryneczku) od tych samych dostawców od których kupują duże sklepy.

          Odpowiedz
          1. Bea Autor wpisu

            Qd, u mnie niestety nawet na ‚ryneczku’ czy na farmie warzywa i owoce sa plukane, wiec rzadko moge kupic te z ziemia… :/

          2. mirosix

            Ja w USA (mieszkam na prowincji) mam ten sam problem z warzywami i owocami z supermarketu. czesto plesnieja. Niestety z powodu duzych odleglosci (tutaj nie ma sklepow pod domem, a malych sklepow prawie w ogole) trudno kupowac cos zawsze od rolnikow. Staram sie zawsze kupowac tyle ile potrzebuje, ale wlasciwie musze robic zakupy raz na tydzien, wiec czasami cos sie wyrzuca. Tutaj drazni mnie dodatkowo zwyczaj pakowania wszystkiego w plastikowe torby. Trudno dokladnie sie zorientowac co tam jest. Co do chleba to tutejszy chleb jest niejadalny, chociaz pewnie w duzych miastach mozna kupic dobre pieczywo, ale na prowincji to tragedia po prostu. Pieke po prostu chleb w domu raz na tydzien i zamrazam. Potem po prostu wyciagam z lodowki i zawsze mam swieze pieczywo.
            Temat przetworzonej zywnosci tutaj to osobna sprawa. Czasami nie moge patrzec co ludzie tutaj kupuja i jedza :)

  22. Melka

    Bea, świetny post i myślę, że bardzo potrzebny. Ostatnio chyba coraz więcej się o tym mówi i dobrze. Ludzie powinni mieć większa świadomość tego ile np. wody marnuje się przy hodowli zwierzat. Statystyki sa przerażajace tym bardziej jeśli wie się o głodujacych ludziach. Ja staram się zjadać wszystko na bieżaco i tak ustawiam „menu” żeby zużyć to co mam w lodówce. Moja mama jak mnie odwiedza i otwiera lodówkę to zawsze się łapie za głowę bo zazwyczaj jest tam dość pusto. Podstawowe produkty jak jajka czy mleko, z których tak naprawdę można zrobić wiele kupujac na bieżaco kilka innych składników. W szafce zawsze mam kaszę czy ryż. Robię drobne zakupy codziennie w osiedlowym sklepie. Wiem, że nie każdy ma czas na codzienne zakupy ale czasem warto wstapić do warzywniaka po świeże warzywo niż kupować w supermarkecie na zapas i wyrzucać bo zgniło. Cały czas się uczę wykorzystywać to co mam w lodówce bo bardzo źle się czuję wyrzucajac żywność. Dzięki za ten post. Pozdrawiam ciepło!

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Dokladnie tak Melko – czeste zakupy z pewnoscia pomagaja w tym, by mniej marnowac. Ale to tez kwestia checi, a nie ciaglych wymowek. Ciesze sie, ze post okazal sie przydatny :)

      Pozdrawiam!

      Odpowiedz
  23. Alison

    To bardzo ważne to na co zwróciłaś uwagę. Po wszystkich tzw długich weekendach, świętach, śmietniki pełne są zapleśniałych nie ruszonych nawet bochenków chleba, warzyw itp. Tyle lat spokoju, sklepy otwarte w niedzielę, a ludzie zachowują się jakby wciąż panicznie bali się głodu i robią zapasy jak na III wojnę światową. Osobiście nie znoszę wyrzucać jedzenia, wyrzucam jeśli coś nie dotrwa do wykorzystania i po prostu jest zepsute czy zapleśniałe, wszelkie końcówki (nawet ogryzki jabłek) z uwielbieniem pożera mój pies, uwielbia też wylizywać kubki po serkach i jogurtach, jedzenia gotuję tyle, że nie zostaje, a jak coś zostanie, odgrzewa się na kolację. Dawno temu, kiedy zaczynałam pracować i z moim synem mieliśmy nieciekawą sytuację finansową pod koniec każdego miesiąca, zarządzałam wymiatanie lodówki i szafek, żeby nie chodzić do sklepu i nie robić zakupów, bo nie bardzo było za co. To wtedy nauczyłam się radosnej twórczości kulinarnej. Mój dziś dorosły syn mówi: Mamo, twoje najsmaczniejsze dania to są te dania „z niczego” i zupy „na gwoździu”. ;-) Wszelkie zapiekanki, miszmasze i inne farsze z resztek znalezionych w lodówce, to jest to! Nie wolno wyrzucać jedzenia, bo nigdy nie wiadomo kiedy może nam go z takich czy innych powodów zabraknąć….

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Moj pies tez byl prawdziwym ‚odkurzaczem’ ;)
      A smietniki pelne nie napoczetych nawet bochenkow chleba to naprawde przygnebiajacy widok :/
      I wiesz, moj maz tez sie zawsze dziwi, ze mozna tak niesamowite rzeczy wyczarowac wlasnie ‚z niczego’ :)

      Pozdrawiam serdecznie!

      Odpowiedz
  24. Wiosanna

    Ja między innymi, żeby nie marnować jedzenia zaczęłam blogować, bo im lepiej się umie gotować tym łatwiej zużywać resztki. Tak mam na sumieniu wyrzucanie jedzenia, ale zdecydowanie mniej niż kiedyś. Im więcej wiem o jedzeniu tym jest łatwiej go nie wyrzucać

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Masz racje Wiosanno – wazna rzecza jest umiec te resztki madrze (i smacznie ;)) zutylizowac. Dla mnie motywacja jest tez kupowanie zywnosci ekologicznej, naprawde nie mam ochoty jej pozniej niepotrzebnie wyrzucac…

      Odpowiedz
  25. Ewa

    Staram się nie marnować ale średnio wychodzi. Na szczęście resztki mąż wywozi do lasu i dokarmia tamtejszą zwierzynę (jest myśliwym). To sprawia, że nawet jeśli nie dojemy obiadu czy nie zużyję całości ugotowanego makaronu nie mam do siebie pretensji. Ale uważam. Staram się tak gospodarować by tego nie było za wiele.

    Odpowiedz
  26. nobleva

    Jednym z największych szoków kulturowych, które przeszłam po przyjeździe do UK było właśnie podejście do jedzenia. Trudno nie zauważyć jak miejscowi robią zakupy: co i ile wrzucają do koszyków. To jest kupowanie opakowań, a nie planowanie posiłków. W Belfaście wiszą plakaty kampanii społecznej przeciwko marnowaniu jedzenia, z wyliczoną sumą (która jest kosmiczna, a której nie pamiętam) którą każda rodzina wyrzuca rocznie do kosza w postaci jedzenia. Nie wiem na ile kampania coś zmienia, ale cieszę się, że jest.
    Sama nie jestem tu bez winy, chociaż się staram to czasem coś tam zdarza mi się wyrzucić.
    W moim rodzinnym domu wyrzucało się potworne ilości jedzenia, potworne ilości się też kupowało – moja mama ma jakiegoś totalnego hopla na punkcie tego by lodówka była pełna. Moja nigdy nie pęka w szwach, bo mam do tego racjonalniejsze podejście, ale to, czego musiałam się nauczyć to okrajanie ilości jedzenia przygotowanego na święta – gospodaruję sama i przygotowuję wszystkie święta sama odkąd jesteśmy na emigracji (7,5 lat) i dopiero w ostatnie BN udało mi się nie ugotować/upiec za dużo.

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      Masz racje Noblevo, dobrze, ze sa takie kampanie; i oby cos zmienily…
      Ja na Swieta (tak jak wspominalam wyzej…) od pewnego czasu zawsze planuje 1-2 posilki mniej i nigdy jeszcze przez to nie glodowalismy ;) Zawsze i tak mimo tego jeszcze cos zostaje na nastepny dzien (no ale faktem jest, ze Swieta u nas nie wygladaja tak jak w PL ;)).

      Odpowiedz
  27. Phalange

    A mnie dziwi gdy słyszę, że jedzenie jest tanie. Byle jakie jedzenie owszem, tanie, ale to lepszej jakości moim zdaniem już nie. Niektóre Warzywa sa dosyc tanie, co oczywiscie nie usprawiedliwia wyrzucania. Ja na jedzenie wydaję dosyć dużo i jakoś specjalnie nie szaleję (ale na szczęscie też się nie ograniczam). Zdarza mi czasami coś wyrzucić, ale na szczęscie coraz rzadziej, bo tak jak piszesz, mniej więcej planuję menu.

    I bardzo załuję, że często nie mam wyboru i muszę kupować nielokalne produkty. Dziwi mnie,
    że w sezonie na jablka w sklepach są jabkla holenderskie, a nie brytyjskie (mieszkam w UK). Na local farmers’ market niestety jest 2-3 razy drozej, wiec nie zawsze mnie stac.

    A w zeszlym roku wiosną (chyba w maju) widziałam w supermarkecie jabłka oznaczone jako: In Season. Z ciekawości spojrzałam cóż to za jabłka są w sezonie o tej porze roku. Okazało się, że chodzi o sezon w Nowej Zelandii. Ale klienici się znajdą i będą szczęśliwi, że „sezonowo” jedzą.

    Dziękuję za post, trzeba przypominać i uświadamiać :)

    Pozdrawiam.

    Odpowiedz
    1. Bea Autor wpisu

      No wlasnie Phalange – w tym problem, ze byle jakie jedzenie jest tanie. A jko iz spora czesc ludnosci woli kupic wiecej, ale taniej, to sytuacja wyglada tak jak wyglada…
      Ja na jedzenie wydaje sporo, ale produkty ekologiczne czesto sa drozsze od tych plastikowych z Hiszpanii czy Peru ;)
      O wspomnianym przez Ciebie problemie nielokalnych jablek wspominal kiedys James Martin w ‚Great British Food Revival’; a marketach najwiecej bylo jablek z Nowej Zelandii czy Chile, a przeciez lokalnych odmian nie brakuje. Warto wiec czasami czwile sie zastanowic zanim wlozymy cos do koszyka (choc wielu klientow nie czytalo nawet skad kupione przez nich jablka pochodza…).
      Tutaj (w CH) na targu czy farmach nie zawsze jest drozej niz w sklepie, choc niestety niektore produkty sa o wiele drozsze; szparagi z farmy to az 16 frankow za kg, a w makecie mozna kupic te importowane 2-3 razy taniej wlasnie. Tyle tylko, ze ja wole kupic ich mniej, ale miec swieze, smaczne szparagi, niz tanie, ale juz podeschniete i ‚zdrewniale’. A poza tym – jak czesto powtarzam – place bezposrednio osobie, ktora wlozyla w to swoja prace i trud.

      Pozdrawiam serdecznie!

      Odpowiedz
  28. Magda

    Dobrze, że o tym piszesz. Nigdy dość! tak samo jak o segregowaniu śmieci, oszczędzaniu wody itp. Często zastanawia mnie jak to sie dzieje, że dobrze wykształceniu ludzie, wydawałoby się, że inteligentni i z umysłem otwartym na świat nie dostrzegają takich problemów? A jak się im to wytknie to nie rozumieją o czym mówimy. ehhh. w każdym razie nie przebrnęłam przez wszystkie komentarze co jest pocieszające – bo są wśród nas ludzie którym zależy!
    pzdr :)

    Odpowiedz
  29. Pingback: Pasta z liści rzodkiewki – wegańskie pseudo pesto | Bea w Kuchni

  30. Pingback: Panzanella, czyli włoski sposób na czerstwy chleb | Bea w Kuchni

  31. Pingback: Chleb pszenno-orkiszowy z dynią (na zaczynie drożdżowym) | Bea w Kuchni

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>