Miesięczne archiwum: Lipiec 2012

O wakacjach i plagiacie słów kilka…

Witajcie!
Wróciłam wczoraj koło północy i dopiero dziś siadłam do komputera (tekst ten piszę z przerwami od rana ;)). Stopniowo odpisuję na Wasze zaległe maile i komentarze i obiecuję uporać się z nimi najpóźniej do końca tygodnia.

Niestety ten krótki wyjazd wakacyjny nie do końca był udany z trzech powodów : przede wszystkim, organizm zastrajkował (może nie spodobało mu się śląskie powietrze? ;)) i większą część pobytu na łonie rodziny spędziłam kurując się (nadal zresztą, a nie byłam już chora od prawie dwóch lat!). Po powrocie zaś odkryłam (tak jak i rok temu…), iż większość roslin na balkonie niestety nie jest w najlepszej formie (i wierzcie mi, jest to eufemizm… ;)). A opiekująca się nimi osoba podobno bardzo się starała! Tak bardzo, że zawartość skrzynek i donic wygląda dosyć bagiennie :D
No cóż, i tak się zdarza ;)

Ale równie niemiła jak katar, gorączka i ból gardła oraz podgniłe na balkonie rośliny okazała się wiadomość, którą przeczytałam w tym tygodniu u Liski – klik, a później również na Facebooku – klik, między innymi u Małgosi (wpis z 21 lipca), wiadomość o której być może już czytaliście…
Otóż pani Magdalena Makarowska, która niedawno wydała książkę ‘Jedz pysznie razem z dzieckiem’, okazała się wielką wielbicielką blogów kulinarnych i postanowiła napisać książkę używając funkcji ‘kopiuj / wklej’ swojego komputera. Jakież to praktyczne! Skopiować najciekawsze przepisy z polskich blogów, umieścić je w książce, dopisać parę słów wstępu od siebie (choć słuchając wywiadów z ‘autorką’ i w to można wątpić…). Niestety dowiedziałam się o tym tuż przed odlotem z Polski i nie miałam dostatecznie dużo czasu na analizę wszystkich książek i przepisów tej pani; tchnięta jednak złym przeczuciem przekartkowałam jedną z pozycji, i co? I znalazłam tam publikowany na łamach bloga przepis na szparagi z sezamem – klik. Przepis nie jest mojego autorstwa (podała go Bajaderka, co zaznaczyłam wtedy we wpisie), więc nie o przepis mi chodzi, ale sam wpis i tekst jest już moją własnością. Jeśli więc ktoś nie sili na napisanie tego własnego słowami, tylko kopiuje praktycznie kropka w kropkę istniejący już tekst, to czy nadal można nazwać to tylko i wyłącznie inspiracją (jak utrzymuje pani Makarowska…)? Dla mnie niestety nie. Szczególnie gdy na początku przepisu piszę w nawiasie ‘(ja wymieszałam z miodem… etc.) i ‘autorka’ pisze dokładnie to samo, z dokładnie tym samym nawiasem i z dokładnie tym samym ‚ja’ :D  Ma ona zresztą styl pisarski bliźniaczo podobny do kilku(nastu?) bloggerek ;)

Doczytałam już o wielu w ten sposób skradzionych przez pania Makarowską przepisach i tekstach (bo nie o same przepisy chodzi), od wspomnianej już Małgosi, Liski, Trufli, Wegetarianki i kilku innych osób. Niestety w ciągu kilku minut wtedy w księgarni nie udało mi się dokładnie przejrzeć wszystkich książek tej pseudo-autorki, w dniu dzisiejszym nie wiem więc jeszcze, czy znajduje się tam więcej tekstów z mojego bloga (co ciekawe, dotyczy to jednej z wcześniejszych książek, a nie tej ostatniej! radzę więc, by osoby których ten problem może dotyczyć, przekartkowały również wcześniejsze pozycje pani M.).

Od razu precyzuję, iż nie chodzi mi o to, że ktoś inspiruje się pomysłami innych, tym bardziej w świecie kulinarnym jest to przecież normalne i oczywiste. Jednak zwykła ludzka uczciwość nakazuje, by nie sygnować swoim nazwiskiem czegoś, czego sie samemu nie stworzyło. Wszak dopisanie bibliografii na końcu książki i wcześniejsze zapytanie autorów blogów, czy nie mają nic przeciwko –  nie boli! A gdyby pani M. rzeczywiście sama te przepisy przetestowała i – jak pisze w ostatnim oświadczeniu – korzystała z zasłyszanych wcześniej pomysłów, to jakim sposobem teksty są w 99,9% identyczne ze źródłowymi?!? Czy ma aż tak doskonałą pamięć, że jest w stanie zapamiętać, gdzie był przecinek, a gdzie nawias i jak dokładnie tekst był napisany? To już nie jest inspiracja niestety, to jest plagiat. Szkoda tylko, że ‘autorka’ nadal nie chce się do tego przyznać i wypiera się faktów (sama nie wiem, czy śmiać się czy płakać, gdy słucham tego wywiadu – klik; najciekawszy moment to minuta 23 (ale już od 22 jest ciekawie ;)) – cytuję za Małgosią i Liską).

Spójrzcie też na ten oto przykład (cytat z tego artykułu – klik) :
Na blogu Am Mniam autorka pisze : Mój Synek do końca 6 m. ż był karmiony wyłącznie piersią. Po tym okresie powoli, bez pośpiechu, bez zmuszania, zaczęłam tę jego mleczną dietę rozszerzać, kontynuując oczywiście karmienie piersią i uważnie obserwując jego reakcję na nowe produkty. Jednym z pierwszych posiłków, obok puree z jabłek, czy marchewki była kasza jaglana – królowa kasz, która nie zawiera glutenu i ma działanie zasadowe’ co w książce pani M. zostało zgrabnie zmienione na : Moja córcia do końca 6 m. ż była karmiona wyłącznie piersią. Po tym okresie powoli, bez pośpiechu, bez zmuszania, zaczęłam tę mleczną dietę rozszerzać, kontynuując oczywiście karmienie piersią i uważnie obserwując jej reakcję na nowe produkty. Jednym z pierwszych posiłków, obok puree z jabłek, czy marchewki była kasza jaglana – królowa kasz, która nie zawiera glutenu i ma działanie zasadowe.’
I znów nie wiem, czy śmiać się czy płakać… To już nie jest jakiś tam przepis na jakieś tam ciasto, to jest bezpardonowe kopiowanie czyjegoś tekstu i udawanie, że jest to nasz własny tekst, o naszym własnym dziecku. Czy jeśli przepiszę 99% książki Grocholi, Kalicińskiej czy Musierowicz, to też będę mogła powiedzieć, że to tylko inspiracja? I że nie wiem jak to sie stało, iż teksty są tak bliźniaczo do siebie podobne? Wszak raz jeszcze powtarzam, nie chodzi przecież o inspirację tym, co robią inni, a o kopiowanie tekstów i wmawianie innym, że jesteśmy ich autorami.

Ciekawa jestem bardzo, jaki będzie finał tej historii…

Wszystkie ciekawe linki raz jeszcze tutaj :

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/2029020,114883,12185073.html

http://wawalove.pl/Popularna-ksiazka-okazala-sie-plagiatem-a5706

http://grzegorzlapanowski.natemat.pl/24227,plagiat-zlo

http://whiteplate.blogspot.ch/2012/07/jak-powstaje-przepis-jak-powstaje-tekst.html

https://www.facebook.com/media/set/?set=a.10151108539440681.484054.296964755680&type=1

http://www.facebook.com/pieprzczywanilia?ref=stream (wpis z 22 lipca)

http://wegetarianka.blox.pl/2012/07/PIEROGI-Z-KURKAMI-FASOLA-I-ORZECHAMI.html

http://www.youtube.com/watch?v=UIIrXbPpCOw&feature=player_embedded (szczególnie od 22 do 23 minuty ;))


*   *   *

Wybaczcie proszę, że dziś tak niekulinarnie, ale musiałam sobie ulżyć ;)

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Wakacyjne crumble z brzoskwiniami i czarną porzeczką :)

brzoskwinie_cassis2012

Dziś najszybszy wpis w mojej blogowej karierze ;) za co serdecznie Was przepraszam… Dosłownie za kilka minut będę już w drodze na lotnisko, żegnam się więc z Wami już teraz, na kilkanaście dni :) A jako przedsmak kolejnych wpisów pozostawiam Wam przepis na pyszne crumble z brzoskwiniami i czarną porzeczką, które przygotowałam już jakiś czas temu.

(przepis pochodzi z czasopisma Régal, z 2008 r.)

crumple_peche_cassis1

Migdałowe crumble z brzoskwiniami i czarną porzeczką

6 dużych brzoskwini
150 g czarnej porzeczki
100 g masła + ¼ łyżeczki soli
80-100 g cukru (używam jasnego trzcinowego, zmielonego)
50 g mąki
50 g drobno zmielonych migdałów
50 g płatków migdałowych (można dodać więcej)
opcjonalnie : 1-2 łyżki likieru / nalewki z czarnej porzeczki
2-3 łyżki zmielonych migdałów

Piekarnik rozgrzać do 200°C.
Masło z dodatkiem soli, mąkę, cukier i migdały wymieszać rozdrabniając palcami tak, by powstała kruszonka. Odstawić do lodówki.
Owoce czarnej porzeczki umyć i dokładnie osuszyć. Brzoskwinie pokroić na ósemki. Ułożyć owoce w natłuszczonym naczyniu żaroodpornym (ewentualnie wsypać na dno 2-3 łyżki mielonych migdałów, by wciągnęły puszczany przez owoce sok) i polać je 1-2 łyżkami nalewki z czarnej porzeczki (można pominąć). Posypać kruszonką i piec ok. 25 minut, aż kruszonka się zrumieni.

(edycja 27.07 – dopisek ‚nalewkowy’, o którym zapomniałam…)

crumple_peche_cassis2

Smakuje i samo,  z gałką lodów waniliowych, czy też z dodatkiem crème fraiche… Ma niestety jedną wadę : barrrdzo szybko znika! Na szczęście zawsze jest druga porcja ;)

crumple_peche_cassis3

A jeśli lubicie połączenie brzoskwini i czarnej porzeczki, to polecam Wam również zeszłoroczny dżem z tych właśnie składników, który bardzo tu wszystkim smakował (przepis na ten oraz kilka innych brzoskwiniowych dżemów tutaj – klik).

Pozdrawiam Was serdecznie!

PS. Niestety nie będę mogła odpowiadać na Wasze maile, w razie więc pilnych pytań proszę o pisanie w komentarzach do tego wpisu.

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Pastelowy chłodnik na upalne lato

jogurt

Kolejny upalny weekend za nami, niewiele więc działo się w kuchni, a przynajmniej niewiele się działo na ciepło ;) I jedyne czego nie brakowało, to spore ilości jogurtu, wody i… sorbetów, choć nie zawsze w dokładnie takiej właśnie kolejności ;)

A co na obiad, gdy żar leje się z nieba? Tylko i wyłącznie chłodnik, w wersji mniej lub bardziej tradycyjnej (u mnie najczęściej mniej ;)). Na przykład zielony chłodnik na bazie groszku i rukoli, z awokado lub bez, do wyboru. A do koloru – plasterki rzodkiewki. I łyżeczki w kratkę  :)

chlodnik_avocado6

Chłodnik z groszkiem, awokado i rukolą

250 g groszku (świeżego lub mrożonego)
1 awokado*
ok. 60 g rukoli
1-2 cebule dymki (tylko szczypior) – można pominąć
250 ml naturalnego jogurtu (używam owczego, 6% tłuszczu)
250 ml wody lub delikatnego bulionu
sok z limonki lub cytryny (ok. 2 łyżki, do smaku)
sól, pieprz
dodatkowo : plasterki rzodkiewki + listki rukoli do dekoracji

Groszek ugotować na parze (zaledwie kilka minut, by nie stracił koloru) i natychmiast przełożyć do lodowatej wody (by zatrzymać proces gotowania oraz by zachować ładny, zielony kolor), wystudzić. Następnie wszystkie składniki umieścić w blenderze i dokładnie zmiksować. Podawać dobrze schłodzone, udekorowane np. plasterkami rzodkiewki i listkami rukoli.

chlodnik_avocado003

* uwagi :

- jeśli nie lubicie awokado (które nadaje dosyć specyficznej konsystencji i smaku) możecie je pominąć, dodając ok. 80-100 g groszku więcej

- chłodnik z samego groszku można przygotować również z dodatkiem mięty

- groszek gotuję zawsze na parze, gdyż wg mnie łatwiej jest wtedy zachować jego intensywny kolor (i smak), można jednak oczywiście ugotować go tradycyjnie, w wodzie

- jeśli chcemy uzyskać wersję bardziej płynną, możemy dodać nieco więcej wody

- jeśli chłodnik ma być bardziej syty, zamiast wody możemy dodać delikatnego, rozcieńczonego bulionu (możemy też użyć wody z gotowania groszku, by smak chłodnika był bardziej intensywny)

chlodnik_jogurt01

Regularnie przygotowuję również taki najprostszy z możliwych chłodnik, ogórkowo-rzodkiewkowo-ziołowy, wedle złotej zasady chrzestnej (o której kilkukrotnie już wspominałam ;)), a mianowicie : owoców / warzyw ile mamy, a przypraw / ziół ile lubimy ;) Najczęściej ścieram więc 1 średniej wielkości ogórek (lub pół dużego) oraz 1 pęczek rzodkiewek, dodaję ok. 350-400 ml jogurtu (gęsty, owczy) + ewentualnie ok. 100 ml wody, dodaję dużo posiekanych ziół (po ok. pół pęczka pietruszki, szczypiorku, kopereku…), sól i pieprz do smaku oraz – jak wyżej – mniej więcej 1-2 łyżki soku z cytryny i pozostawiam w lodówce do ‚przegryzienia’. Nic tak dobrze nie smakuje latem jako dodatek do ziemniaków prosto z patelni ;)
(choć gdyby botwinka nie była tutaj warzywem na wagę złota, praktycznie niemożliwym do znalezienia, to i chłodnik z jej dodatkiem częściej gościłby na moim stole; niestety aktualnie o botwince mogę sobie tylko pomarzyć… )

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email