Miesięczne archiwum: Kwiecień 2009

Szparagi

Od blisko dziesięciu dni na tutejszych straganach królują szparagi. Piękne, świeże, jędrne, tutejsze szparagi. Tylko bowiem te ‘regionalne’ mogą być tak świeże i smakowite; gdy lekko zgnieciemy w palcach ich końcówki, zobaczymy kropelkę ‘soku’ – to znak, że warzywa są naprawdę świeże. Ważne też, by ich ‘główki’ były zamknięte (jak kwiatowe pączki), w ciemniejszym kolorze. Szparagi muszą być jędrne w dotyku, w żadnym wypadku nie mogą być miękkie i wiotkie. Jeśli nie mamy czasu przygotować ich od razu, możemy do 3-4 dni przechowywać je w lodówce zawinięte w wilgotną ściereczkę, osobiście jednak radzę je skonsumować jak najszybciej ;) Bogate w witaminy (C, A, B i E) oraz mikroelementy, szparagi są niezwykle cennym dla naszego organizmu warzywem. To na dodatek sprzymierzeniec naszej linii, gdyż zawierają tylko 25 kcal w 100 gramach – pod warunkiem oczywiście, że dodatki do nich będą równie dietetyczne ;)

Wprawdzie dzikie szparagi pojawiają się w sprzedaży nieco wcześniej, jednak te ‘tradycyjne’ dopiero pod koniec kwietnia. Białe, ‘fioletowe’ czy zielone, wszystkie są równie smaczne i zdrowe (choć ja osobiście preferuję zielone). Białe są bardziej mięsiste, te ‘fioletowe’ – bardziej delikatne, smak zielonych natomiast (wg mnie) jest najbardziej ‘szparagowy’ ;)Białe niestety musimy obierać, zielonym wystarczy tylko odłamać stwardniałą ‘dolną’ część łodygi (klikając na ten oto link możecie ‘na żywo’ zobaczyć przygotowanie szparagów ;) – dziękuję Ker za udostępnienie go na forum CinCin).A przygotowywać je można na wiele sposobów : gotowane na parze (lub w wodzie), duszone, pieczone, spożywane same / z sosem, jako dodatek do sałatek i omletów, do zapiekanek, czy też w formie zupy czy risotto; ze szparagami można zrobić praktycznie wszystko ;) Najważniejsze jednak, by nie gotować ich zbyt długo – na parze gotuję je maks. 5 minut.Do dziś byłam przekonana, że najbardziej lubię szparagi gotowane na parze, z delikatnym dressingiem. Do dziś. Dziś bowiem postanowiłam przygotować je według przepisu zamieszczonego przez Bajaderkę na forum CinCin i… i będzie to z całą pewnością moje ulubione danie na tegoroczny sezon szparagowy! Stwierdziłam więc, że przygotowany i zaplanowany już szparagowy wpis i zdjęcie poczekają jeszcze kilka dni, a dziś przedstawię Wam ten oto szybki, lecz jakże smakowity pomysł na szparagi.

aspergessezame
Sezamowe szparagi wg Bajaderki

(przepis oryginalny tutaj)

1/2 kg szparagów
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżeczka cukru (zamiast cukru użyłam ½ łyżki miodu)
1 łyżka oleju sezamowego
2 ząbki posiekanego czosnku
ok. 3 łyżek sezamu
(ja dodałam jeszcze odrobinę otartej skórki z limonki)

Sos sojowy wymieszać w małej miseczce z cukrem (ja wymieszałam z miodem i odrobiną otartej skórki z limonki). Szparagi umyć, pozbawić twardych końcówek i pokroić na małe kawałki (ok. 5cm).
Rozgrzać olej sezamowy na głębokej patelni/woku, dodać posiekany czosnek, krótko obsmażyć nie dopuszcząjc do zrumienienia; dodać szparagi i ciągle mieszając/podrzucając smażyć je około 4 minut. Dodać sos sojowy i jeszcze chwilkę smażyć aż prawie cały sos wyparuje.
Przełożyć do salaterki, posypać sezamem i natychmiast podawać.

 

(Bajaderka dodaje, że w ten sam sposób można przyrządzić fasolkę szparagową lub brokuły.)

A ja dopiszę tylko, że zdjęcie niestety nawet częściowo nie oddaje niesamowitego smaku tej potrawy ;)

*   *   *   *   *

Wielbicielom szparagów polecam również moją zeszłoroczną zupę krem i już teraz zapraszam na kolejne, szparagowe małe co nieco, cierpliwie czekające w kolejce ;)

Już teraz życzę Wam udanego (dla większości z Was długiego ;) ) weekendu i przesyłam wirtualny bukiecik konwalii, którymi obdarowujemy tu naszych bliskich 1-go maja, by zapewnić im szczęście i radość na nadchodzące dni :)

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Wiosna dla dorosłych oraz Podziękowania :)

Dziś coś czego tu jeszcze w Mojej Kuchni nie było, a mianowicie coś nieco ‘mocniejszego’ ;) Gdy zobaczyłam zdjęcie tego likieru w magazynie kulinarnym, od razu urzekł mnie on swoim ślicznym, wiosennym kolorem. Ponadto już od pewnego czasu chciałam wypróbować jakiś koktajl z avocado (kiedy to jedna z moich uczennic rodem z Filipin opowiadała nam o nich, bezalkoholowych w jej wydaniu). Poza tym, likier z użyciem avocado jest podobno ‘oryginalną’ wersją advocata : gdy Holendrzy opuścili kolonizowaną Amerykę Południową (Surinam – Gujanę Holenderską), chcąc odtworzyć smak i teksturę tamtego napitku, użyli do jego wyrobu żółtek, co okazało się bardzo trafnym wyborem ;)
To tylko jedna z wersji tłumacząca pochodzenie advocata, mnie jednak się ona podoba i myślę, że jest dosyć prawdopodobna. I przyznać muszę, że ten ‘żółtkowy’ bardzo mi smakuje, nie żałuję więc, że Holendrzy pomyśleli o takim zamienniku ;)
Wróćmy jednak do dzisiejszego koktajlu. Zmieniłam nieco składniki i proporcje, jednak podaję Wam również te oryginalne, może ktoś i tak będzie chciał spróbować ;)
Jest to z pewnością dosyć oryginalny w smaku napitek, choć rozumiem, że nie każdy się w takich smakach lubuje. Zatem wszystkich lubiących nieco egzotyczne smaki zapraszam na ten oto ‘wiosenny’ koktajl ;)liqueuravocat

Zielony koktajl dla dorosłych

1 dojrzałe avocado
150 ml rumu (w oryginale 200 ml)
150 ml mleczka kokosowego (w oryginale 100 ml śmietanki)
4 łyżki jasnego cukru trzcinowego (w oryginale 120 g cukru pudru)
sok + skórka z ½ limonki (mój dodatek ;) )

Avocado przekroić, wydrążyć pestkę, miąższ przełożyć do blendera. Wszystkie składniki zmiksować na gładką masę. Ewentualnie ‘doprawić’ do smaku dodając więcej cukru lub soku z limonki (lub mleka / śmietanki, jeśli chcemy by koktajl był nieco rzadszy). Podawać dobrze schłodzony.

°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°

Pragnę również przy okazji podziękować za dwa przemiłe ostatnie wyróżnienia, od Niedzielki oraz od Agi; zawsze niezmiernie mi miło, że podoba Wam się to, co tu w Mojej Kuchni wyczyniam ;) Dlatego raz jeszcze dziękuję za wyróżnienie, jednak… stali bywalcy tego bloga już wiedzą, że ja niestety z tych , którzy nie są w stanie wybrać tylko kilka z ulubionych blogów… Dlatego też i tym razem przepraszam, ale jednak przerwę łańcuszek :/

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Weekendowa Piekarnia – Żytni chleb z siemieniem lnianym

Oto kolejna edycja Weekendowej Piekarni; tym razem gospodynią była Tilinara i zaproponowała nam dwa przepisy : na chleb toskański oraz żytni z siemieniem lnianym. Jako, że miałam czas na jeden tylko wypiek, bez chwili wahania wybrałam ten żytni :)

Gdy w sobotę późnym popołudniem zabrałam się do odważania potrzebnych na namaczankę składników okazało się jednak, że… nie mam już siemienia! Na początku pomyślałam, że zrobię bez żadnych ziaren w takim razie, jednak po konsultacji z Alicją postanowiłam dodać trochę prażonego, mielonego siemienia które miałam, oraz słonecznika. Na koniec dosypałam też nieco czarnuszki, by było trochę widocznych w chlebie ziarenek ;)

Ciasto okazało się takie, jak w opisie : dosyć klejące, jednak łatwe i przyjemne w obróbce, a sam chleb jest naprawdę wyjątkowo smaczny. Upiekę go ponownie, tym razem już z siemieniem, zgodnie z przepisem ;)


Żytni chleb z siemieniem lnianym

(upiekłam z połowy porcji)

Namaczanka z siemienia lnianego:
91 g. siemienia lnianego (u mnie mieszanka mielonego siemienia, słonecznika i czarnuszki)
273 g wody

Przygotowanie: Wymieszać wszystkie siemię z wodą i odstawić na 16 godzin w temperaturze pokojowej.

Zaczyn zakwasowy:
364 g. mąki żytniej razowej
290 g. wody
17 g zakwasu żytniego (dałam podwójną ilość)

Przygotowanie: Wymieszać składniki, aż do uzyskania jednorodnej konsystencji. Zostawić pod przykryciem na 16 godzin w temperaturze pokojowej.

Ciasto właściwe:
182 g mąki żytniej razowej
364 g mąki wysokoglutenowej np. Manitoba
119 g wody
4 1/2 g (1 1/2 łyżeczki) drożdży instant
16 g (1 solidna łyżka) soli
cała namaczanka
cały zaczyn

Przygotowanie: W misce miksera połączyć wszystkie składniki ciasta właściwego i mieszać na wolnych obrotach do połączenia składników przez ok. 3 minut. Ilość wody dostosować do konsystencji ciasta. Miksować na średnich obrotach, aż ciasto zacznie się razem trzymać (mało rozwinięty gluten – patrz linki poniżej). Powinno to trwać ok. 3 minut, ale ciasto i tak będzie bardzo lepkie. Przełożyć ciasto do naoliwionej miski i odstawić do fermentacji na 45 minut, przykryte folią, w temperaturze ok. 26-27 stopni Celsjusza (można to uzyskać, przez włożenie miski do dużej torby foliowej z miseczką z gorącą wodą). Po tym czasie wyjąć ciasto na omączony blat, podzielić na dwie części i uformować bochenki. Zostawić pod przykryciem na 10 minut, by odpoczęły. Uformować właściwe bochenki i ułożyć do wyrastania w formach lub koszykach. Odstawić do rośnięcia na ok. 1 godzinę w temperaturze 26-27 stopni Celsjusza. Nagrzać piekarnik do temperatury 240 stopni Celsjusza. Przed pieczeniem posmarować glazurą i naciąć. Piec z parą przez 15 minut, potem zmniejszyć temperaturę do 220 i piec przez 35-45 minut, do czasu aż skórka będzie ciemno brązowa. Wyłączyć piekarnik, zostawić chlebki by wyschły przez ok. 10 minut w otwartym i stygnącym piekarniku. Ostudzić na kratce, potem zawinięte w ściereczkę przez kilka godzin zanim zostaną pokrojone.

Źródło: Blog „Wild Yeast” (zainspirowany książką Jeffrey’a Hamelman’a “Bread: A Baker’s Book of Techniques and Recipes”)

Tilinaro, Alicjo, dziękuję za przepis oraz za wspólne pieczenie!

Pozdrawiam!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email