Archiwa kategorii: lato

Kluski na parze / pampuchy

kluski_na_parze2
Kluski na parze / pampuchy / buchty / parowańce (czy też wielkopolskie pyzy drożdżowe). Dla mnie są one nieodłącznym elementem moich wakacyjnych wspomnień z dzieciństwa. Najchętniej jadałam je z dodatkiem truskawkowego jogurtu lub polane stopionym masłem i posypane cukrem (i poza tymi kluskami właśnie masło mogło dla mnie nie istnieć…). Pamiętam wielki garnek z gotującą się wodą, obwiązany gazą, na której Mama lub Babcia układały pulchne, wyrośnięte buchty, a po przykryciu dużą, metalową misą pozostawało już tylko cierpliwie czekać, aż się uparują; kilkanaście minut później na talerzu pojawiały się piękne, puchate kule, które wtedy byłam w stanie jadać nawet codziennie…

Co do ciasta na pampuchy – teoretycznie nie ma nic prostszego : mąka, drożdże, mleko / woda, jajko (lub same żółtka), czyli podstawa każdego drożdżowego ciasta. A dodatki już stosunkowo dowolne : w domu mojego Taty Babcia podgrzewała / przesmażała na patelni śmietanę z cukrem i to w niej maczano później kluski, u Mamy zaś polewano je wspomnianym stopionym masłem i posypywano cukrem; znam osoby, które podają je z budyniem waniliowym (o konsystencji sosu) oraz takie, które zjadają je tylko i wyłącznie jako dodatek do… zupy* :)
* w niektórych regionach, jak we wspomnianej Wielkopolsce, serwuje się również jako danie wytrawne, ja na Śląsku zawsze jadałam je jednak tylko na słodko

kluski_na_parze01
Teraz na moje alergiczne potrzeby powstały kluski po lekkiej modyfikacji. Z tych proporcji ciasto ma dokładnie taką konsystencję jak lubię, choć jak zwykle w przypadku ciasta drożdżowego – ilość użytego płynu należy dostosować do typu i chłonności użytej mąki (na 500 g mąki zużywam ok. 350 – 360 ml płynu; gdy wlewam całe 1,5 szklanki – 375 ml – muszę dodatkowo dosypywać ok. 1 – 2 łyżki mąki…). Do tego teraz w sezonie sos ze zmiksowanych truskawek (swoim sosem zainspirowała mnie kilka lat temu Karolina, u niej sos w wersji waniliowej), tym razem z dodatkiem syropu z kwiatów czarnego bzu. I mimo iż zawsze byłam pewna, że to właśnie kluski z w wydaniu owocowym są moimi ulubionymi, to teraz okazuje się, że smaku tych ze stopionym masłem brakuje mi jednak nabardziej :/ Ale jak się nie ma co się lubi… to się świętuje wspomnieniowy Dzień Dziecka tym, czym można ;)

(tym, którzy szukają przepisu tradycyjnego, polecam wspomnianą już recepturę u Karoliny – klik oraz wpis u Qd – klik a przepis z przyjemnością dodaję do Kwiatowej Uczty u Gosi oraz do zakwasowo-drożdżowej listy u Wisły :))

kluski_na_parze03
Kluski na parze

na ok. 15 sztuk średniej wielkości

500 g mąki (używam T 650)
½ łyżeczki soli
ok. 3 łyżki cukru (lub waszego ulubionego środka słodzącego)*
4-5 g drożdży instant (lub ok. 15 g świeżych drożdży)
350 – 360 ml ciepłego mleka (u mnie 2/3 mleka roślinnego + 1/3 wody)
2 łyżki oliwy

Mąkę wymieszać z solą, zrobić lekkie zagłębienie, dodać cukier i drożdże (jeśli używamy świeżych drożdży, należy rozrobić je uprzednio w ok. ¼ szklance ciepłego mleka – czekamy chwilę, aż drożdże lekko się ‘zapienią’, a następnie dodajemy je do mąki; suszonych drożdży ‘instant’ możemy używać od razu, bez uprzedniego rozpuszczania ich w ciepłym płynie), a następnie wlać mleko i oliwę i wyrobić gładkie, elastyczne ciasto (jeśli wyrabiamy mikserem – najpierw kilka minut na pierwszym biegu, później jeszcze chwilę na drugim).
Ciasto przełożyć do naoliwionej misy i pozostawić do wyrośnięcia (ma podwoić objętość).
Następnie ciasto podzielić na ok. 15 części i uformować średniej wielkości bułeczki (by nie dodawać zbyt dużo mąki, formuję bułki zwilżonymi w oliwie dłońmi) lub rozpłaszczyć wyrośnięte ciasto na lekko wysypanym mąką blacie i wycinać szklanką bułeczki; układać je na omączonym blacie lub tacy, przykryć i pozostawić do ponownego wyrośnięcia jeszcze na 10-15 minut.
W tym czasie zagotować wodę do parowania klusek (np. garnek z wkładką do gotowania na parze, duży garnek owiązany gazą lub ściereczką, czy też parowar).
Wyrośnięte kluski ułożyć na wkładce, umieścić w garnku, przykryć i parować przez ok. 10 minut (nieco dłużej, jeśli kluski są większe). Następnie przełożyć je na talerz, lekko przestudzić i podawać z ulubionymi dodatkami.

Sos truskawkowo-bzowy

500 g truskawek
1 łyżka soku z cytryny
ok. 3 łyżki syropu z kwiatów czarnego bzu (lub cukier / miód + kwiaty z 2-3 baldachów czarnego bzu)

Truskawki dokładnie opłukać, odszypułkować, przełożyć do blendera i zmiksować z dodatkiem soku z cytryny i syropu.
(jeśli zamiast syropu mamy akurat świeże kwiaty bzu, możemy zmiksować je – lub tylko wymieszać – z truskawkami, dodając nieco miodu / cukru, do smaku)

Uwagi :
- część mąki można zastąpić pełnoziarnistą / razową (dodaję od 1/3 do 1/2), ciasto może wtedy rosnąć trochę dłużej, a bułeczki będą nieco mniej puszyste (a jeśli bułki mają być dodatkiem do dania wytrawnego, zredukujmy ilość środka słodzącego do minimum)

- często zamiast cukru / miodu używam również sproszkowanego słodu jęczmiennego (dodaję go nieco więcej niż cukru); jeśli używamy miodu lub słodu płynnego, możemy ewentualnie zmniejszyć nieco ilość dodawanych płynów

- mleko najczęściej bezpośrednio rozcieńczam wrzątkiem, dzięki czemu pomijam etap podgrzewania go (co zmniejsza ilość ustensyliów do późniejszego zmywania ;))

- do parowania tych klusek idealnie sprawdza się parowar (dosyć duży, owalny), w którym mogę na raz umieścić o wiele więcej kluske niż w garnku; z moich obserwacji wynika, że kluski, które zbyt długoczekają na parowanie i zbyt długo wyrastają nie mają później tej idealnie gładkiej powierzchni (gdy tylko odkrywamy pokrywkę, ich powierzchnia marszczy ię i ‘zapada’), dlatego jeśli robimy ich więcej, to warto choć część wstawić do lodówki, co spowolni etap ich wyrastania

- ewentualny nadmiar uparowanych klusek można również zamrozić po wystudzeniu


Pozdrawiam serdecznie  i życzę wszystkim miłego, pogodnego tygodnia!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Mango. Awokado. Koktajl.

cocktail_mangue_avocat03
Przyznaję iż wiele receptur pojawia się na naszym stole dzięki moim uczniom z różnych zakątków świata. Nawet Ci, którzy nie najlepiej radzą sobie jeszcze z językiem, czerpią wielką radość z opowiadania o ulubionych daniach i o tradycjach kulinarnych danego kraju czy regionu. I cieszą się przeogromnie gdy mówię im, że przepis wypróbowałam i że danie i nam przypadło do gustu.
Tak było również z dzisiejszym koktajlem. Gdy N. z Rosji opowiadała w miniony piątek o swojej ulubionej sałatce z awokado, M. z Erytrei patrzył na nią z dosyć niewyraźną miną, tłumacząc nam, że dla niego awokado jest tylko i wyłącznie do picia. Upewniliśmy się więc najpierw, czy nie myli awokado z orzechem kokosowym ;) po czym dowiedzieliśmy się, że chodzi mu o zmiksowanie awokado (i tu wszystko stało się jasne) i podanie go w postaci koktajlu, jak czyni również wielu moich uczniów z Ameryki Południowej na ten przykład.

Ale wróćmy do M. i do jego koktajlu z awokado. Otóż jego ulubioną wersją jest ta z dodatkiem mango, a gdy koktajl ma być bardziej syty (możemy bez problemu zastąpić nim jeden posiłek) dodaje on również banana. Miksuje wszystko tylko z wodą, ja jednak postanowiłam użyć tutaj wody kokosowej, która czekała akurat na zużycie (choć i z sokiem pomarańczowej koktajl świetnie smakuje). Werdykt? Koktajl jest wręcz orgazmiczny! :D (pod warunkiem rzecz jasna, że lubicie mango ;)).
Ponadto jest to prawdziwa bomba zdrowotno-witaminowa : nie przejmujcie się absolutnie ilością kalorii / zawartością tłuszczu w awokado czy cukru w mango – są to zdrowe, potrzebne naszemu organizmowi komponenty i wierzcie mi – to nie od tego typu kalorii się tyje (wieeele kilogramów na minusie sprawia, że wiem o czym piszę… ;)).
Poniżej – moja wersja podstawowa koktajlu oraz kilka ‘wariacji na temat’, a zainteresowanych zdrowotnymi walorami składników koktajlu (by niepotrzebnie nie powielać tego, o czym napisali już inni…) zapraszam do przeczytania kilku informacji np. tutaj (o mango), tutaj (o awokado) i tutaj (o wodzie kokosowej).

(przy okazji polecam Wam również kilka pomysłów u Wiktorii - klik, zdecydowanie warto je wypróbować…)

cocktail_mangue_avocat2
(edycja 4.04 – dopisek dot. soku z limonki…)

Koktajl z mango i awokado

wersja I :
2 owoce mango
1 awokado
min. 500 – 750 ml wody kokosowej (lub soku pomarańczowego / jabłkowego / wody mineralnej…)
opcjonalnie – nieco świeżego imbiru + sok z ok. 1/2 limonki / małej cytryny

Obrane i pokrojone owoce umieścić w blenderze i zmiksować z dodatkiem wybranego płynu (płynu dodajemy więcej / mniej w zależności od konsystencji jaką chcemy otrzymać).

wersja II :
jak wyżej + świeży szpinak / rukola (ilość wedle uznania, 1-2 spore garści)

Szpinak / rukolę dokładnie myjemy i miksujemy z pozostałymi składnikami.

wersja III :
2 owoce mango
1 banan
1 awokado (lub tylko mango + banan)
min.750 ml wody kokosowej (lub soku pomarańczowego / jabłkowego / wody mineralnej…)

Przygotowanie jak wyżej.

Jeśli wolimy wersję bardziej sytą, część płynów możemy również zastąpić mlekiem kokosowym.

PS. Ostrzegam – każdy wariant działa uzależniająco! ;)

cocktail_mangue_avocat01

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Panzanella, czyli włoski sposób na czerstwy chleb

pain
Nie lubię wyrzucać. I nie chodzi tutaj absolutnie o zamiłowanie do ‘chomikowania’ (choć czasy komuny zdecydowanie taki odruch wśród obywateli niestety wyrobiły, ale to już całkiem osobny temat…), lecz o tzw. marnotrawstwo, szczególnie jeśli chodzi o żywność.
Jak wspominałam na początku roku – klik, staram się jak mogę, by jak najmniej jedzenia trafiało do mojego kosza, a ściślej rzecz biorąc – na kompost. I o ile widok resztek owoców czy warzyw w kompostowym kuble jestem jeszcze w stanie jakoś ‘przeżyć’, to zdecydowanie gorzej jest, gdy trafiają do niego całkiem spore ilości chleba…
Gdy sięgam pamięcią w przeszłość, nie przypominam sobie, bym widziała babcię wyrzucającą chleb. Sama go wypiekała, ręcznie wyrabiając ciasto w wielkiej, drewnianej dzieży (choć może tylko widziana oczami diecka wydawała sie taka olbrzymia ;)) i każdy jego kawałek był później skrupulatnie wykorzystany, aż do następnego, sobotniego wypieku . Nic się nie marnowało, nic nie wyrzucano. A gdy chleb stawał się zbyt czerstwy do kanapek, babcia i mama odsmażały jego kromki na maśle (choć babcia pewnie też i na smalcu ;)) i było to zdecydowanie jedno z ulubionych dań mojego dzieciństwa (na pierwszym miejscu plasował się zawsze żur z ‘wdrabianym’ do niego chlebem i do dziś jest na liście dań, które ‚życzę sobie’ podczas wakacji w Polsce :)).

panzanella01
Mam wrażenie, że to w tych ‘biedniejszych’ społeczeństwach szacunek do jedzenia (a chleba w szczególności) od zawsze był większy; nie tylko ze względów czysto finansowych, ale i ze względu na pracę włożoną w wyprodukowanie danych składników. We Francji sposobem na zagospodarowanie czerstwego chleba stał się ‘pain perdu’ (tzw. francuskie tosty), czyli kromki chleba namaczane w mleku, a później – w lepszych czasach ;) – w mieszance mleka, jajek i odrobiny cukru, i odsmażane na maśle; taki namoczony w mleku chleb stawał się również bazą do innych wypieków i deserów, a dziś chętnie używa się również zamiast chleba lekko podsuszonej czy podpieczonej w piekarniku / tosterze brioszki. Podobne pomysły na wykorzystanie chleba znajdziemy w kuchni hiszpańskiej, portugalskiej, niemieckiej czy w Ameryce Południowej. Mnie zaś zdecydowanie najbardziej do gustu przypadła wersja na słono, czyli włoska panzanella, idealna na szybki obiad czy kolację latem (dzisiejsza będzie prawdopodobnie jedną z ostatnich w tym sezonie, gdyż aktualne temperatury coraz częściej skłaniają nas do zjedzenia czegoś na ciepło…).

Kluczowym składnikiem tej sałatki jest czerstwy chleb. Ten toskański, wypiekany bez soli (zwany tam chlebem sciocco lub sciapo) jest swoistym wyzwaniem dla przyzwyczajonego do tradycyjnego chleba podnienbienia ;), jednak w towarzystwie wszelakich dobrze słonych salsicce, salumi toscani oraz jako baza do bruschette i crostini chleb taki sprawdza się doskonale (niedawno  wspominała o nim również Agnieszka – klik). Jest też idealny do takich dań jak opisana ostatnio pappa al pomodoro czy dzisiejsza panzanella, gdyż po namoczeniu i odciśnięciu miąższ takiego chleba bez soli nie staje się swoistą ‘papką’, za to pozwala na idealne rozkruszenie go, co dosyć dobrze widać na poniższym zdjęciu :
panzanella_Marghe                                          Panzanella jedzona w Toskanii, w trakcie przygotowania jej przez Marghe :)

Tak jak wczorajsza pappa al pomodoro, i to danie wywodzi się z czasów, gdy biedna chłopska kuchnia niewiele miała do zaoferowania. Na początku więc sałatka ta składała się podobno tylko z namoczonego chleba, do którego dodawało się poszatkowaną cebulę, oliwę i ocet. Później zaczęto dodawać do niej uprawiane w ogródku zioła i ogórki (choć te ostatnie nie wszędzie są obowiązkowym składnikiem sałatki), a jeszcze później – pomidory.
Czytając o genezie panzanelli po moim pierwszym powrocie z Toskanii miałam wrażenie, iż spór o to, co można a czego nie można do niej dodawać przypomina nieco dyskusje na temat sałatki nicejskiej; i tak na przykład dodatek ogórka jest ponoć popularny w okolicach Florencji i Arezzo (a niezbyt mile widziany w Sienie ;)), w Chianti dodaje się jajka na twardo, w Livorno – filety anchois, a w Viareggio – tuńczyka. Najbogatsza wersja panzanelli pochodzi zaś z okolic Garfagnany (znanej miłośnikom farro / płaskurki), gdzie tzw. ‚Panzanella del Prete’ (czyli ‘sałatka księdza’) zawiera dodatkowo czerwoną cykorię (radicchio), fenkuł, marchewkę, paprykę, szynkę, ser pecorino, tuńczyka oraz filety anchois, kapary oraz jajka na twardo.* Jednak – jak wszyscy zgodnie podkreślają – najważniejszy jest tutaj toskański chleb :)
Jeśli takowego nie mamy na podorędziu, wybieramy jak najlepszy chleb (pomijamy wszelaką bezsmakową ‘watę’ z marketu), cebulę, dojrzałe, aromatyczne pomidory, bazylię i jak najlepszą oliwę i ocet winny. I ewentualnie ogórek. Inne dodatki już na waszą odpowiedzialność ;)

*źródło – ‘Toscana a tavola’

panzanella02

Panzanella

ok. 300 – 400 g czerstwego chleba (np. typu ciabatta)
4-5 dobrze dojrzałych pomidorów
1-2 czerwone cebule*
(opcjonalnie – 1 mały ogórek)
świeża bazylia
sól + świeżo mielony pieprz
oliwa + ocet winny (używam balsamicznego)

*jeśli używamy białej cebuli, Marghe – u której miałam przyjemność gościć podczas moich Toskańskich wojaży dwa lata temu – radzi, by namoczyć ją uprzednio w occie, co złagodzi jej smak

Jeśli chleb jest mocno czerstwy, namoczyć go przez kilkanaście minut w zimnej wodzie, a następnie bardzo dokładnie odcisnąć i rozdrobnić / pokruszyć (jeśli chleb nie jest czerstwy, pomijamy etap namaczania, gdyż sok z pomidorów oraz oliwa i ocet wystarczą by nadać sałatce odpowiednią konsystencję).
Cebulę pokroić w piórka, pomidory (i ewentualnie ogórek) pokroić na kawałki, listki bazylii poszatkować lub ręcznie ‘porwać’ na mniejsze kawałki. Przygotowane warzywa połączyć z pokruszonym chlebem, suto skropić oliwą, doprawić solą i pieprzem, dodać nieco octu do smaku i bardzo dokładnie wymieszać. Odstawić w chłodne miejsce na min. 30 minut, by smaki ‚przegryzły się’. Serwować dobrze schłodzoną.

Tak jak w przypadku pappa al pomodoro, i do panzanelli przygotowuję teraz zrumienione na oliwie kawałki chleba, które dodaję tuż przed podaniem sałatki, by wzbogacić jej teksturę o bardziej chrupki akcent (tym razem grzanki przygotowałam z dodatkiem oliwy, która pozostała po upieczniu pomidorów z oregano z poprzedniego wpisu, co fantastycznie wpłynęło na ich smak).


Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego tygodnia!

Korzystam też z okazji toskańskich wpisów, by raz jeszcze podziękować Marghe za tamten niezapomniany tydzień!
Grazie mille Marghe! :*

I dodatkowo – raz jeszcze – Inkwizycji, za prześliczną tacę :))

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email