Archiwa kategorii: jesien

Drożdżowy ‚ślimak’ z makiem i śliwkami

sliwkowe_z_makiem1

Przyznaję iż ciasta i różnorakie ‘piekarnikowe’ słodkości pojawiają się ostatnimi czasy nieco rzadziej na blogu, ale jesienią pewnie znów się to trochę zmieni. Aktualne upały nadal skutecznie zniechęcają do używania wszelakich ‘rozgrzewających’ ustensyliów, dlatego o wiele bardziej mi po drodze z sorbetami czy owocowymi deserami niż z ciastami. W miniony weekend jednak dwie bratnie (czy raczej siostrzane ;)) dusze bardzo skutecznie zmotywowały mnie do popełnienia pewnego wypieku i choć ciasto mimo wszystko trochę bardziej kojarzy mi się z końcem września niż z upalnym latem, to absolutnie nie żałuję, że je upiekłam. Wręcz przeciwnie : ciasto jest nie tylko atrakcyjne wizualnie, ale przede wszystkim naprawdę pyszne : makowo-marcepanowe nadzienie świetnie pasuje do śliwek, a odrobina morelowego dżemu oraz migdały są tutaj doskonałym dodatkiem.
Oczywiście jak zwykle dokonałam kilku zmian, dlatego po oryginalny przepis odsyłam Was tutajklik (w tłumaczeniu oczywiście pomoże wujek Google ;)), a poniżej moja weekendowa wersja (a siostrzanym duszom raz jeszcze dziękuję za motywację! :))

sliwkowe_z_makiem22

Ciasto drożdzowe ze śliwkami i makiem

na tortownicę o średnicy ok. 28 cm

na ciasto :
375 g mąki (użyłam 250 g mąki T650 + 100 g mąki orkiszowej razowej)
1,5 łyżeczki suszonych drożdży (w oryginale 20 g świeżych)
1 duże jajko  + 1 żółtko
65 g masła
2,5 łyżki oliwy
szczypta soli
60 g cukru (u mnie jasny trzcinowy, mielony)
150 ml mleka

na nadzienie :
80 g mielonego maku (u mnie niestety nie był mielony)
100 ml mleka
2 łyżki miodu
1,5 łyżki dżemu morelowego
szczypta soli
50 g marcepana
mały chlust amaretto lub rumu (ok. ½  łyżki – można pominąć)
ok. 2-3 łyżki mielonych migdałów

dodatkowo :
ok. 750 g śliwek
1 łyżka mleka
2 łyżki cukru + ¼ – ½ łyżeczki cynamonu
płatki migdałowe

Masło roztopić i wystudzić.
Mąkę wymieszać z solą, zrobić zagłębienie, dodać drożdże, cukier + pozostałe skladniki i wyrabiać przez kilka minut, aż ciasto będzie gładkie i elastyczne.
(jeśli używamy świeżych drożdży : rozprowadzamy je najpierw w letnim mleku i odstawiamy na kilka minut i gdy zaczną się ‘pienić’ – doddajemy je do mąki wraz z pozostałymi składnikami)
Uformować kulę, przełożyć ciasto do lekko naoliwionej miski, przykryć i odstawić do wyrośnięcia (aż ciasto podwoi objętość, na minimum godzinę).
Przygotować nadzienie : zetrzeć marcepan (ścieram na dużych oczkach – można wcześniej umieścić go na chwilę w zamrażalniku, łatwiej będzie go zetrzeć).
Zagotować mleko, dodać mak i gotować chwilę na wolnym ogniu; następnie dodać  sól, miód oraz dżem i gotować jeszcze kilka minut (stale mieszając) aż masa lekko zgęstnieje. Następnie dodać starty marcepan (oraz ewentualnie alkohol), dobrze wymieszać i po chwili zdjąć z ognia, dodać mielone migdały, wymieszać, odstawić do wystygnięcia (masa nie może być zbyt rzadka).
Śliwki umyć, osuszyć, przekroić na pół, pozbawić pestek.
Piekarnik nagrzać do 180-200 °C.
Wyrośnięte ciasto rozwałkować na lekko wysypanej mąką stolnicy (lub na papierze do pieczenia) na prostokąt o wymiarach ok. 30 × 40 cm i przekroić wzdłuż na trzy paski. Na środku każdego paska nałożyć masę makową, brzegi ciasta lekko posmarować mlekiem i ‘zrolować’ tworząc wałeczki, szczelnie dociskając brzegi ciasta.
Gotowe wałeczki układamy w formie ślimaka w wyłożonej papierem i / lub natłuszczonej foremce, pozostawiając lekki odstęp między brzegami każdej warstwy; następnie między warstwami ciasta układamy połówki śliwek, posypujemy cukrem wymieszanym z cynamonem (można pominąć), posypujemy płatkami migdałowymi i pieczemy ok. 45 minut (jeśli ciasto zbyt szybko się rumieni, możemy przykryć je folią pod koniec pieczenia).

sliwkowe_z_makiem3

Uwagi :
- dzięki dodatkowi oliwy ciasto nieco dłużej pozostaje świeże (podobno tak robiła zawsze moja Babcia…); drugiego dnia było nadal smaczne, co nie zawsze niestety sprawdza się w przypadku ciast drożdżowych, choć oczywiście i tak najlepiej smakuje w dzień pieczenia :)

- jeśli śliwki są mocno soczyste radzę dodać ich nieco mniej (u mnie było to ok. 650-700 g), by uniknąć ewentualnego zakalca

- przez ok. 15 minut piekłam ciasto w 200°C, następnie obniżyłam temperaturę do 180°C

- w oryginale ciasto po wyciągnięciu z piekarnika smaruje się dodatkowo gorącym dżemem morelowym, ja jednak wolałam posypkę z płatków migdałowych (a dżem świetnie sprawdził się jako dodatek do masy makowej :))

- przez dodatek mąki razowej ciasto jest oczywiście nieco mniej puszyste niż przy użyciu całkowicie białej mąki  (np. tortowej), mnie jednak zupełnie to nie przeszkadza :)

Mam nadzieję, że i Wy ulegniecie pokusie tego ciasta (o ile oczywiście lubicie mak i śliwki ;)), gdyż jest naprawdę warte przygotowania (i wbrew pozorom jest mniej skomplikowane niż wydaje się to na początku czytania przepisu ;)).


Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Książkowo, z Ottolenghi

W poprzednim książkowym wpisie ‘nie zmieściło się’ kilka widocznych na zdjęciu pozycji, dziś więc kilka słów o dwóch spośród nich (a żeby było bardziej kulinarnie, to pod koniec wpisu zapraszam również na zupę :)

plentyPierwsza z nich to ‘Plenty’ autorstwa Yotama Ottolenghi. Mieszanka kulturowa, z jaką miał styczność od dziecka (urodzony w Jerozolimie, w rodzinie z wéosko-niemieckimi korzeniami) powoduje, iż jego przepisy są oryginalne, lekkie i pełne świeżości. Jak mówi sam Ottolenghi – jego kuchnię charakteryzuje przede wszystkim prostota* oraz przewaga wpływów śródziemnomorskich i bliskowschodnich.
*prostota – nie w sensie minimalistycznej ilości składników, a w sensie sposobu, w jaki dana potrawa jest przygotowywana  (dopisek po lekturze komentarzy)

W ‘Plenty’ autor (właściciel kilku londyńskich restauracji) proponuje nam 120 wergetariańskich przepisów, z których wiele było przygotowanych specjalnie dla weekendowych edycji brytyjskiego dziennika ‘The Guardian’ i opublikowanych na jego łamach w rubryce zatytułowanej ‘The New Vegetarian’ (co ciekawe – Ottolenghi nie jest wegetarianinem, dlatego przez pewnien czas wahał się, czy pisanie takowej rubryki jest dobrym pomysłem; niektórzy czytelnicy nie byli podobno zachwyceni faktem, iż o nowych, wegetariańskich recepturach pisze ktoś, kto spożywa mięso…).

Książka podzielona jest na 15 rozdziałów, między innymi : warzywa korzeniowe, owoce i sery, grzyby, pomidory, cukinie i dynie oraz… Jej Wysokość Oberżyna :) (‚The Mighty Aubergine’) która jest (jak można domyślić się po tytule poświęconego jej rozdziału ;)) ulubionym warzywem autora. Przepisy Ottolenghi są skonstruowane wokół jednego głównego składnika, który stara się on wysublimować, pokazać go w nowym świetle, stale jednak pozostawiając go w centrum uwagi.


ottolenghi_cookbook2
‘The Cookbook’ to wcześniejsza, pierwsza książka Ottolenghi (napisana przy udziale Sami Tamimi). Znajdziemy tutaj 140 przepisów z restauracji Ottolenghi, nie tylko na dania wegetariańskie, ale również na te z dotatkiem mięsa i ryb, na wypieki (w tym również na pieczywo) i – tak jak w ‘Plenty’ – już tutaj Jej Wysokość Oberżyna miała osobny poświęcony sobie rozdział ;) Mieszanka smaków, aromatów, kulinarnych tradycji  oraz kreatywność i finezja, to pierwsze wrażenia z przekartkowanych stron.

A dla Was, na zachętę, jeden z przepisów z ‘The Cookbook’ na zupę soczewicową z boćwiną (trzeba było zagospodarować boćwinową nadwyżkę ;)).
Zupa nie jest może zbytnio ‘wyględna’, jednak smakowo przypadła nam do gustu (Gospodarnej Narzeczonej też podobno smakowała ;)).

Poniżej dwie wersje zupy : oryginalna oraz druga – lekko przeze mnie zmodyfikowana.

ottolenghi_zupa_soczewica2

Zupa z soczewicy z boćwiną

(Ottolenghi – ‘The Cookbook’)

na ok. 6 porcji

500 g ‘połówek’ czerwonej soczewicy
2,5 litra zimnej wody
2 średniej wielkości czerwone cebule
2 łyżki oliwy
200 g boćwiny (u mnie 250 g)
50 g świeżej kolendry
2 łyżeczki mielonego kuminu
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżka nasion kolendry
3 ząbki czosnku
50 g masła (użyłam klarowanego)
sól, pieprz

dodatkowo :
otarta skórka z ½ cytryny
4 cytryny pokrojone na ćwiartki
chleb na zakwasie

Soczewicę płuczemy w dużej ilości zimnej wody, przekładamy do dużego garnka, wlewamy 2,5 litra wody  i gotujemy ok. 35 minut (zdejmujemy ewentualne szumowiny podczas gotowania).
W tym czasie myjemy liście boćwiny, odkrawamy łodygę oraz twarde unerwienia i kroimy (niezbyt drobno) wraz z kolendrą (pozostawiamy kilka listków kolendry do dekoracji).
Cebulę obieramy i kroimy w cienkie plastry, a następnie dusimy na rozgrzanej oliwie przez ok. 4-5 minut (cebula nie powinna zbrązowieć, ma tylko ‘zmięknąć’).
‘Wyławiamy’ mniej więcej połowę ugotowanej soczewicy i tę pozostałą w garnku miksujemy. Następnie ponownie dodajemy resztę soczewicy, poszatkowaną boćwinę i kolendrę, uduszoną cebulę oraz kumin i cynamon, doprawiamy do smaku solą i pieprzem i podgrzewamy zupę przez ok. 5 minut.
W moździerzu rozcieramy ząbki czosnku i nasiona kolendry (ewentualnie rozgniatamy i drobno szatkujemy), podsmażamy na rozgrzanym maśle przez ok. 2 minuty, następnie dodajemy do zupy i pozostawiamy zupę pod przykryciem na ok. 5 minut.
Przed podaniem dekorujemy otartą skórką z cytryny oraz kolendrą i serwujemy zupę z dodatkiem chleba oraz cząstek cytryny (do każdej porcji zupy wkrapiamy sok z wyciśniętej cytryny).

ottolenghi_zupa_soczewica01

Uwagi :

- przy drugim podejściu zupę przygotowałam nieco inaczej : tak jak robię w przypadku dań kuchni hinduskiej np., najpierw udusiłam cebulę na rozgrzanym maśle klarowanym, później dodałam czosnek, kumin i nasiona kolendry i po ok. minucie – dwóch dodałam soczewicę, jedną małą laskę cynamonu oraz łodyżki kolendry (nadają dodatkowego aromatu), zalałam wodą i gotowałam krócej niż w oryginalnym przepisie, ok. 20 minut. Część soku z cytryny (mniej więcej z połowy cytryny) oraz otartą skórkę dodałam już po zmiksowaniu zupy (wcześniej ‘wyłowiłam’ łodyżki kolendry i cynamon). Mam wrażenie, że zupa nabrała dzięki temu nieco głębszego smaku i aromatu, ale może to tylko kwestia przyzwyczajenia… ;)

edycja – 25.03

Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego weekendu!

I nie zapomnijcie, że będziemy spać o godzinę krócej ;)

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Maluns czyli ziemniaczane ‘okruszki’

zagadka

Przyznaję – niedzielna zagadka nie była łatwa ;) I zgadzam się z Wami całkowicie – zawartość talerzyka wygląda jak kruszonka, prawda? I jest to faktycznie taka trochę pseudo kruszonka, ale… ziemniaczana :)

Maluns, bo o nich dziś będzie mowa, to tradycyjne danie rodem z regionu Graubünden (czyli mojej ukochanej, wakacyjnej Gryzonii). Jest to potrawa bardzo rustykalna, ‘chłopska’ (tak jak np. dania toskańskiej ‘cucina povera’, czyli tzw. ubogiej, ‘biednej’ kuchni). W regionach, które do mlekiem i miodem płynących nie należały, ziemniaki były bardzo popularne : łatwe w uprawie, tanie oraz niezwykle uniwersalne – były podstawą chłopskiego jadła (nie tylko w szwajcarskiej Gryzonii zresztą ;)). Wiele dań powstało też w celu wykorzystania resztek ugotowanych ziemniaków, tak jak np. słynne rösti rodem z niemieckojęzycznej części Szwajcarii (choć z czasem zaczęto je przygotowawać również z surowych ziemniaków).

maluns1

Do takich ekonomicznych, ‘resztkowych’ dań należą też dzisiejsze maluns (właściwie nie wiem, czy powinnam pisać ‘dzisiejsze’, zdjęcia bowiem zostały zrobione pod koniec grudnia…). Sama nazwa ‘maluns / micuns’ pochodzi  z łaciny (mica / micula) i oznacza okruch, okruszynę (co nawiązuje do wyglądu potrawy). Danie to było idealne dla zamieszkujących Gryzonię górali i rolników – można je spożywać na ciepło i na zimno, można więc przygotować je wcześniej i spożywać o dowolnej porze dnia. Co ciekawe, maluns jadano nawet na śniadanie, podając je do kawy z mlekiem lub serwując je z musem jabłkowym (ja zdecydowanie bardziej wolę wersję obiadową niż śniadaniowo-kawową ;)). Za to w pewnych z lekka snobistycznych restauracjach (np. w St Moritz…) niezwykle modne jest dziś serwowanie maluns z dodatkiem kawioru i szampana. Ja pozostanę jednak przy kefirze i jogurcie  ;)


Przygotowanie maluns nie jest zbytnio skomplikowane : ugotowane dzień wcześniej ziemniaki (w mundurkach) ściera się na tarce, a następnie miesza z mąką tak, by otrzymać coś w stylu ‘kruszonki’, którą później smaży się (cały czas mieszając) tak długo, aż powstaną złociste, ziemniaczane ‘okruchy’ (jak widać np. tutaj – klik). W smaku maluns przypominają trochę polskie, odsmażane prażuchy, z tą tylko różnicą, iż te ostatnie przygotowuje się ze świeżo ugotowanych ziemniaków (najlepsze robiła moja babcia :)), jednak z połączenia ziemniaków i mąki mimo wszystko otrzymamy dosyć podobny smak.
A oto szczegóły :

maluns2

Maluns

500 g ugotowanych dzień wcześniej ziemniaków w mundurkach (mączystych)
ok. 150 g mąki (od 125 do 175 g)
ok. 50 g masła (możemy też użyć masła klarowanego)
sól

Ugotowane, zimne ziemniaki obrać i zetrzeć na tarce na grubych oczkach. Dodać mąkę (im wilgotniejsze ziemniaki tym więcej potrzeba mąki), posolić i rozetrzeć delikatnie palcami tak, aż powstanie ‘kruszonka’. Masło rozgrzać na patelni i smażyć maluns stale mieszając aż do otrzymania złocistych ‘okruchów’. Można podawać je z dodatkiem sera czy mięsa / wędliny, jak i z kefirem / jogurtem czy – tradycyjnie – z musem jabłkowym. W wersji kolacyjno-obiadowej możemy podać je z którymś z win z regionu Gryzonii, jak np. Maienfelder, Jeninser czy Fläscher.

Smacznego!

*   *   *


tarta_a_la_ruskie01

A skoro o ziemniakach mowa, to polecam Wam również ziemniaczano-serową tartę, którą niedawno zamieściła na swoim blogu Miss_cocoklik, a którą spałaszowaliśmy wczoraj na kolację; wlaściwie w smaku przypomina odrobinę tę oto tartę z fetąklik, nie mogła więc nam nie posmakować :)

Użyłam ziemniaków gotowanych ‚w mundurkach’, zamiast śmietany użyłam gęstego, owczego jogurtu, a ‘resztki’ farszu zapiekłam w indywidualnych foremkach. Tarta nawet na zimno dziś w porze lunchu w pracy smakowała wyśmienicie, z pewnością więc jeszcze zagości na naszym stole :)

tarta_a_la_ruskie2

(wybaczcie nie najlepsze jakościowo zdjęcia, jednak robione były wczoraj późnym wieczorem, światło więc o te tej porze pozostawia wiele do życzenia…)

A przy okazji zimowych, warzywno-serowych tart, przypominam Wam również o szwajcarskiej ‘cholerze’, której naprawdę warto spróbować :)  (szczegóły tutaj – klik)

cholera2

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email