Miesięczne archiwum: Październik 2008

Festiwal Dyni, cz.1

Dziś oficjalnie zaczynamy nasz Festiwal Dyni!
Dla mnie jest to szczególny dzień, gdyż to dokładnie rok temu, podczas dyniowego festiwalu właśnie (dzięki namowom Eli z MyBestFood :D)  zaczęłam prowadzić mojego bloga. Nie wiem, czy to już rok, czy dopiero rok, lecz w każdym razie zaczynam kolejny rok blogowania i dzielenia się z Wami moimi ulubionymi przepisami.
Nie wiem, czy tylko mnie to dotyczy, ale od czasu do czasu ogarniają mnie pewne niepewności i zastanawiam się wtedy, czy ten blog naprawdę ma sens? Blogowanie pochłania jednak trochę czasu, a szczególnie zdjęcia, które nie zawsze niestety są takie, jak bym sobie tego życzyła ;) więc są takie dni, gdy zastanawiam się czy rzeczywiście czemuś (i komuś) to naprawdę służy? I wtedy wczytuję się we wszystkie Wasze miłe komentarze i stwierdzam, że tak, to ma sens! Między innymi dzięki temu blogowi poznałam wiele przysympatycznych osób, wprawdzie wirtualnie jak na razie (z jednym wyjątkiem :D ) ale wszystkie te ‘znajomości’ bardzo sobie cenię i przyznaję, że smutno by mi chyba teraz bez Was było :)
Tak więc mam nadzieję, że nadal będę umiejętnie znajdować czas na wszystkie te nasze wirtualne spotkania ;)A dziś zapraszam Was na krótką wycieczkę, którą odbyłam mniej więcej dwa tygodnie temu jadąc na pewna ‘farmę’ dyniową.
Jej właścicielka jest współautorką jednej z moich ulubionych książek (pani Martine Meldem), tym większą więc miałam przyjemność podczas spotkania i rozmowy z nią. Niestety tegoroczna aura nie była dla dyni zbyt życzliwa (trochę za mało ciepła a przede wszystkim zbyt wiele różnic temperatur) dlatego pewne odmiany nie obrodziły. Oto jednak kilka zdjęć dyni które w tym roku były na farmie dostępne :- moja ulubiona dynia makaronowa (‘spaghetti’)

- aromatyczna prowansalska dynia muszkatołowa (musquée de Provence)

- oczywiście dynia Hokkaido, tutaj w wesji ‘mini’ ;)
a na jej tle ‘trójkątna’ dynia Tristar (Triamble), którą po raz pierwszy widziałam i którą oczywiście kupiłam; a tuż obok, po lewej, kawałek białej dyni Lumina



Z tych rzadszych odmian również dynia węgierska (Nagydobossi Sutotok) o lekko szaro-niebieskim kolorze; może ona ‘leżakować’ i do półtora roku, w odpowiednich warunkach rzecz jasna. Z tego też powodu dynie nazywane były jesienno-zimowymi ‘konserwami’, dawały bowiem możliwość jedzenia świeżego i bogatego w witaminy pożywienia przez długie, zimowe miesiące.

(obok niej, ta pomarańczowa, to jakaś brazylijska odmiana – ponoć wyjątkowo smakowita – nie znam niestety jej nazwy; no i w tym roku jej niestey nie skosztuję, gdyż pani Meldem te jedyne trzy egzemplarze postanowiła zachować na przyszłoroczny wysiew ;) )- tutaj kolejna ‘szaro-niebieska’ odmiana, tym razem australijska, a mianowicie Jarrahdale; również o niesamowitym smaku, co już niedługo przetestuję :)


- tu kilka malutkich dyni Delikata, których niestety w tym roku również było bardzo mało; te biało-zielone w tle (okrągłe) to Sweet Dumpling również o bardzo delikatnym, subtelnym smaku; świetna do wszelkiego rodzaju deserów, kremów czy konfitur; a ta zielona, to Acorn (jest nie tylko zielona, również żółta i pomarańczowa)


I jeszcze jedna z bardziej znanych – Rouge Vif d’Etampes, choć to nie jest ta, która oferuje nam najciekawsze walory smakowe, bardziej wizualne ;)
*

Widząc te wszystkie niesamowite dynie trudno mi było dokonać wyboru. Oto te, które ostatecznie znalazły się na naszym stole i które tak pięknie, jesiennie, dekorują teraz nasze mieszkanie :

(tutaj również Butternut oraz Jack Be Little)
*


(ta w prawym górnym rogu to japońska dynia Tetsukabuto ; jest idealna do faszerowania i zapiekania, gdyż ma bardzo grubą skórkę, dzięki czemu farsz z pewnością z niej nie ‘wypłynie’ ;) )Jestem pewna, że gdybym i ja miała swój własny kawałek ziemi, to znalazłyby się tam przede wszystkim dynie. Można je przecież tak wszechstronnie wykorzystywać! Praktycznie do wszystkiego.
Pozwolę sobie tu przytoczyć słowa  Joanny z forum CinCin, (cytat na podstawie książki „Dynia, melon arbuz i cukinia”) :

Dynia jest u nas mało znana i niedoceniana.
A niewiele jest roślin, które daje się tak wszechstronnie wykorzystywać, jak te największe na świecie jagody.
Od przystawek, przez zupy i dania główne, po desery i napoje.
Kluski, placki, szaszłyki, zapiekanki, suflety, sałatki, puddingi, lody i ciasta…
W ksiażce „Dynia, melon arbuz i cukinia” wyczytałam, że znana już była 12 000 lat temu i służyła za pożywienie ludziom epoki lodowcowej. Dla Indian Ameryki Południowej była rośliną świętą. Służyła nie tylko do jedzenia. Wydrążone owoce były wykorzystywane jako naczynia i pojemniki do przechowywania różnych produktów. Robiono z nich instrumenty muzyczne, łyżki i boje, a nawet suspensoria. Przypisywano jej właściowości magiczne i wpływ na płodność. Do Europy trafiła stosunkowo późno – dopiero w XVI wieku. Odkrył ją dla Europejczyków na Kubie Krzysztof Kolumb.
A kto ją odkryje dla Polaków?

Przyznam że liczę na to, iż odpowiedzią na to ostatnie pytanie będzie właśnie nasz Festiwal Dyni! Mam nadzieję, że dzięki niemu wiele osób odkryje i pokocha dynie, gdyż naprawdę na to zasługują!

A na koniec podaję Wam jeszcze kilka linków do zamieszczonych przeze mnie wcześniej potraw z dyni, może Wam się przydadzą?
(i z góry przepraszam z jakość tych najstarszych zdjęć… :/ )

Masło dyniowe
Dynia pieczona z warzywnym vinaitrettem
Ciasto marchewkowe (które piekę w wersji dyniowej zamieniając marchew na dynię ;) )
Placek ziemniaczany / dyniowy
Ciasto dyniowe
Zupa dyniowa
Chleb dyniowy na zakwasie
Dynia zapiekana

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Aromatyczny ‘sos’, nie tylko do ryby

Dzisiejszy przepis czeka w kolejce na wpisanie już od kilku tygodni, ciągle jednak było coś do ‘nadrobienia’ ;) Tym razem jednak postanowiłam się zmobilizować i podzielić się z Wami tym nader smakowitym daniem; przepis pochodzi z forum MniamMniam i zamieszczam go tu za zgodą Barocco, która nam go udostępniła :)
Jest to szybkie, aromatyczne i smakowite danie, które od razu spodobało się naszym kubkom smakowym :)
A oto szczegóły :
*

Cytuję za Barocco :

Moqueca w wersji ‘de peixe’ (czyli ‘rybnej’)

Składniki :
filet ryby (o ścisłym mięsie) ok. 3/4 kg
3 ząbki czosnku
1cebula
papryczki Malagueta wg uznania (mogą być też chili (świeże lub suszone) lub po prostu dodać sproszkowane chilli )
świeża kolendra
sok z dwóch limonek
kilka posiekanych pomidorów (dałam 4)
mała czerwona papryka – drobno posiekana
mała zielona papryka – drobno posiekana (zastąpiłam żółtą)
olej lub oliwa do smażenia
80ml mleczka kokosowego (pół małej puszki)*
3 łyżki oleju dende (to olej palmowy, który u nas jest niestety chyba nie do kupienia; zastąpcie go olejem z orzeszków ziemnych lub oliwą)

* dodałam więcej

Sposób przygotowania :

1. Połączyć połowę posiekanego czosnku i drobno posiekanych liści kolendry, sok z limonek, sól, pieprz; filety rybne marynować w powyższym przez godzinę / dwie.
2. Posiekać drobno cebulę, paprykę i papryczki malagueta (chili).
3. Zeszklić cebulę i resztę czosnku na oliwie z oliwek, dodać posiekaną paprykę, papryczki malagueta i dusić przez kilka minut, po czym dodać posiekane pomidory i całość jeszcze chwilkę dusić. Można dodać troszkę (rybnego) bulionu.
4. Podsmażyć filety z ryby po minucie z każdej strony, ułożyć ją w podduszonych warzywach, dodać olej dende i dusić przez kilkanaście minut aż ryba będzie miękka.
5. Wyłożyć rybę i dodać do warzyw resztę posiekanej kolendry oraz mleczko kokosowe; zagotować mieszając.
6. Sos można zostawić w takiej konsystencji lub zmiksować go.
7. Włożyć rybę do sosu , podgrzać i podawać, delektując się pysznym daniem i czerwonym winem z ukochaną osobą.

Przepis może być modyfikowany w zależności od preferencji : smak może być bardziej pikantny, czy czosnkowy. Danie można podawać z ryżem ( tak robią to Brazylijczycy ) , może być również do tego białe pieczywo.

*

Ja zrobiłam sos nieco inaczej, rybę bowiem usmażyłam osobno, by sos był tylko warzywny dla nie-rybnych osobników ;)
W zwiazku z tym użyłam soku z jednej tylko limonki, dwa ząbki czosnku i 4 pomidory; paprykę zieloną ‘zamieniłam’ na żółtą, a zamiast papryczek/chili użyłam papryczki Espelette i pieprzu kajeńskiego.
Sos podałam z ryżem basmati i usmażonymi osobno filetami rybnymi. I mogę napisać tylko jedno : smak tego sosu jest absolutnie niesamowity ! Barocco, raz jeszcze bardzo serdecznie dziękuję Ci za ten smakowity przepis ! ! !

Mam nadzieję, że i wśród Was znajdą się chętni na spróbowanie ;)

Pozdrawiam serdecznie !*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Szwajcarska brioszka szafranowa

Na dzisiejsze święto chleba proponuję Wam pewien szwajcarski specjał, a mianowicie ‘la cuchaule’. Jest to podobna do brioszki bułeczka o delikatnym, szafranowym smaku, choć jej miąższ jest nieco bardziej zwarty niż ten ‘brioszkowy’. Jest to tradycyjny wypiek rodem z kantonu Fribourg (to tutaj między innymi znajduje się miasteczko Gruyère, gdzie produkuje się ser gruyère), który podczas ‘dożynkowego’ święta (nazywanego ‘Bénichon’) podawany jest z równie tradycyjną i specyficzną ‘musztardą’ o takiej też nazwie (la moutarde de Bénichon), która smakiem podobna jest do słodko-kwaśniej konfitury czy delikatnego chutney. Na szczęście, tę szafranową brioszkę piecze się absolutnie przez cały rok i to najczęściej ją właśnie pałaszuję w pracy na śniadanie ;) Jako że nie jest to bardzo słodki wypiek, świetnie pasuje i do słonych i do słodkich dodatków.

Oto wersja ‚maszynowa’, rzecz jasna do zrobienia również tradycyjną, ręczną metodą :)
*

Cuchaule

(przepis również tutaj)

500 g mąki typ 450
300 ml mleka
1 opakowanie suchych drożdży (7g)
100 g cukru
40 g miękkiego masła
1 łyżeczka soli (ok.10 g)
1 mała ‘porcja’ szafranu w proszku (ok.125 mg)
+ żółtko wymieszane ze śmietanką do posmarowania

Składniki umieścić w maszynie w kolejności, w jakiej robicie to zazwyczaj (ja najpierw wlewam mleko + masło, sól, na to mąka, cukier i na końcu drożdże). Nastawić program ‘ciasto’ (dough). Po zakończeniu programu wyciągnąć ciasto i uformować jedną, dwie lub kilka małych bułeczek. Przykryć je wilgotną ściereczką i pozostawić jeszcze na ok. 20 minut do ponownego wyrośnięcia. Następnie ponacinać i posmarować żółtkiem wymieszanym ze śmietanką. Piec ok. 30-35 minut w 180º.

Smacznego !


A tutaj moja cuchaule w towarzystwie przepyyysznych powideł śliwkowych, za które raz jeszcze bardzo serdecznie dziękuję ofiarodawczyni :D

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email