Archiwa kategorii: male danie

Capuns czyli szwajcarskie ‚gołąbki’ ;)

mangold_panier

Podczas ostatniej wizyty na farmie w koszyku znalazła się między innymi boćwina (czy też – jeśli wolicie – burak liściowy / mangold / burak szpinakowy…); cóż mogło powstać z niej innego niż kolejna specjalność rodem z Gryzonii – tym razem słynne ‘capuns’. Pokochaliśmy je kilka(naście ;)) lat temu podczas wakacji w Engadynie i do tej pory są one stałym punktem naszego  wakacyjno-kulinarnego programu :)


engadin2011_mangold

Burak liściowy / boćwina do dziś jest charakterystycznym dla Engadyny warzywem i znaleźć go można w każdym chyba przydomowym ogródku, a ‘capuns’ nie tylko w każdym domu, ale i w każdej praktycznie restauracji. Zazwyczaj jedne z najlepszych (by nie powiedzieć najlepsze…) jadaliśmy w jednym z naszych ulubionych miejsc (dolina S-charl, 1800 m n.p.m); niestety w zeszłym roku okazało się, że kucharz chwilowo ;) inny i ‚capuns’ nie były już dokładnie takie jak dawniej; wciąż dobre, bardzo dobre, tamte jednak były o wiele mniejsze (przez co delikatniejsze) i miały to dodatkowe ‘coś’… Koniecznie więc trzeba będzie wrócić w tym roku by sprawdzić, czy ‚nasz’ kucharz wrócił :)

engadin2011_capuns

Tak jak pisałam ostatnio a propos maluns, wiadomo iż w regionach, w których ludność żyła dosyć biednie, trzeba było wykorzystywać absolutnie wszystkie dary natury (szczególnie te najtańsze…) i na dodatek należało przygotować z nich dania w miarę sycące. Tego typu rustykalne przepisy są dowodem na to, jak wielka była pomysłowość pań domu, które – wszak to one zazwyczaj zajmowały się wtedy gotowaniem – potrafiły zrobić  ‘coś z niczego’. W kuchni Gryzonii sporo jest dań na bazie mąki, mleka i ziemniaków, były to bowiem produkty, które znaleźć można było w każdym domostwie. Do tego kilka ‘niewymagających’ warzyw (np. wszelakie kapusty czy właśnie buraki liściowe), trochę sera, a czasami również i mięsa (ale to już bardziej ‘od święta’).

Przepisów na ‘capuns’ jest ponoć tyle, ile domów ;) jednak tradycyjna ‘baza’ to zblanszowane liście boćwiny faszerowane masą przygotowaną z mąki, jajek i odrobiny mleka (lub serka typu ‘quark’, czyli takiego o konsystencji polskiego serka homogenizowanego). Czasami spotyka się farsz z dodatkiem miąższu chleba lub sera, ale przede wszystkim królują te z dodatkiem suszonego mięsa z Gryzonii (viande des Grisons / Bündnerfleisch) oraz tamtejszej podsuszanej kiełbaski salsiz – w smaku to coś pomiędzy Bündnerfleisch a salami :


salsiz

Przygotowanie ‚capuns’ nie jest trudne, za to jest odrobinę pracochłonne (chylę czoła przed ludźmi, którzy robią ich setki w ciągu dnia…), najpierw bowiem trzeba zblanszować i osuszyć liście boćwiny, a później odpowiednio zwijać nałożony farsz tak, by nie uszkodzić liścia, w przeciwnym razie farsz z niego ‘wypłynie’ (jeśli mamy jakiś pęknięty liść, to przed faszerowaniem nakładamy na to pęknięcie mniejszy listek, lub kawałek większego, by ‘zakleić’ dziurę). Następnie zrolowane ‚capuns’ wędrują na patelnię i po ugotowaniu (z dodatkiem bulionu) podaje się je ze śmietanowym sosem lub zapieczone kilka minut w piekarniku (czy nawet gotowane na parze, a nie na patelni).

capuns_livre2Z ostatnich wakacji w Gryzonii przywiozłam między innymi książkę poświęconą w całości ‚capuns’ właśnie, gdzie opublikowano 129 przepisów na te mniej i bardziej tradycyjne ich wersje. Autor (Charly Bieler, z całą pewnością jeden z najlepszych znawców capuns w regionie) przygotował niezwykle ciekawą pozycję pisząc nie tylko o recepturach, ale także o historii i tradycjach związanych z ‚capuns’.
(i tu przy okazji mała dygresja dotycząca samej nazwy ‘capuns’; otóż często spotyka się wytłumaczenie, iż nazwa ‘capun’ pochodzi od nazwy wykastrowanego i specjalnie utuczonego młodego koguta (kapłon, po francusku ‘chapon’) i – jak dodaje Charly Bieler – takim mianem nazywa się również potocznie w języku retoromańskim osoby nieco korpulentne; a że pierwotnie ‘capuns’ były rozmiarowo dosyć pokaźne, to z pewnością dlatego nazwano je mianem ‘tłuścioszków’ właśnie ;)).

W książce (niestety aktualnie istniejącej tylko po niemiecku) znajdziecie międy innymi przepisy, które nadesłane zostały na regionalny konkurs na najlepsze ‚capuns’ (czyli sporo tradycyjnych, ‘domowych’, autentycznych receptur), ale również przepisy znanych tamtejszych szefów kuchni (w Gryzonii nota bene znajduje się kilka ‘gwiazdkowych’ restauracji , a do ich listy w zeszłym roku dołączył szef Andreas Caminada z restauracji Schloss Schauenstein, którego nazywa się jednym z najlepszych aktualnych szwajcarskich szefów kuchni; a skoro już o gwiazdkowych restauracjach mowa, to nie mogę nie napisać iż w Szwajcarii znajduje się najwięcej gwiazdkowych restauracji – aktualnie 93 o ile się nie mylę… – w statystycznym przeliczeniu na ‘głowę mieszkańca’).

A teraz przejdźmy już do konkretów :)


capuns01

Jako iż cierpliwością, dokładnością oraz zdolnościami manualnymi nie grzeszę, to moje ‚capuns’ wizualnie dalekie są od ideału, w smaku na szczęście okazały się takie, jak być powinny i tym się pocieszam ;)
A skoro – jak wiadomo – praktyka czyni mistrza, to może i moje po kilku(nastu ;)) próbach będą wyglądać tak, jak powinny? I może choć po części podobne będą do tych ‚restauracyjnych’, na początku wpisu ;)

capuns2

Capuns

wersja podstawowa

ok. 20 sporych liści boćwiny

150 g mąki
2 jajka
ok. 80-100 ml mleka (nieco mniej lub więcej – w zależności od wielkości jajek)
szczypta soli + świeżo zmielony pieprz
1 szalotka
20 g chudego boczku (można pominąć)
30 g salsiz*
30 g Bündnerfleisch*
1 łyżeczka masła do smażenia (używam klarowanego)

dodatkowo:
1 łyżka masła
200 ml gorącego bulionu
100 ml śmietany
mały pęczek szczypiorku
+ ok. 20 g Bündnerfleisch do dekoracji

Mąkę wymieszać z rozbełtanymi jajkami dodając tyle mleka, by preparacja nie była zbyt płynna, doprawić solą i pieprzem (solimy bardzo lekko, gdyż wędliny są słone) i mieszać energicznie przez kilka minut, a następnie masę odstawić na ok. pół godziny.
Umyte liście boćwiny (pozbawione łodygi) zblanszować (zanurzamy je na ok. minutę we wrzącej wodzie) i dokładnie osuszyć (rozkładamy je na ściereczce). Następnie nakładać ok. łyżkę farszu na każdy liść i zwijać podobnie jak kapuściane gołąbki (zdjęcie ‚podglądowe’ np. tutaj- klik i tutaj); możemy też ewentualnie ‘spinać’ liście wykałaczką, by się nie rozwinęły podczas gotowania.
Gotowe ‚capuns’ obsmażyć najpierw chwilę z każdej strony na rozgrzanym tłuszczu, a następnie zalać bulionem i śmietaną i dusić ok. 5-10 minut (jeśli są większe – nieco dłużej). Następnie przełożyć ‚capuns’ do naczynia żaroodpornego i umieścić je w nagrzanym do 50-80° piekarniku; w tym czasie zredukować bulionowo-śmietanowy sos, dodając również 2/3 posiekanego szczypiorku.
Podawać ‚capuns’ polane sosem oraz posypane resztą szczypiorku i kawałkami pokrojonej wędliny (Bündnerfleisch).


*     *     *


Wersja druga to ta z dodatkiem serka typu ‘quark’; proporcje zachowałam podobne jak w tym oto przepisie – klik, autorstwa Rolanda Jöhri, szefa restauracji Talvo w St. Moritz – Champfèr (dwie gwiazdki Michelin) :


capuns3

Capuns, wersja II

z dodatkiem serka typu ‘quark’

ok. 20 sporych liści boćwiny

125 g mąki
150 g serka typu ‘quark’
2 jajka
szczypta soli + świeżo zmielony pieprz
1 szalotka
20 g chudego boczku
25-30 g salsiz*
25-30 g Bündnerfleisch*
1 łyżeczka masła do smażenia (używam klarowanego)

dodatkowo:
1łyżka masła
200 ml gorącego bulionu
100 ml śmietany
mały pęczek szczypiorku
+ ok. 20 g Bündnerfleisch do dekoracji

Mąkę wymieszać z rozbełtanymi jajkami i serkiem, doprawić solą i pieprzem (solimy bardzo lekko, gdyż wędliny są słone) i mieszać energicznie przez kilka minut, a następnie odstawić na ok. pół godziny.
Dalej postępować jak w przepisie powyżej.

*    *    *

Uwagi :

- capuns przygotowane z dodatkiem serka są zdecydowanie delikatniejsze niż te z mlekiem

- salsiz oraz suszone mięso Bündnerfleisch możemy zastąpić np. szynką czy inną wędliną; dodatek mięsa można oczywiście całkowicie pominąć przygotowując capuns w wersji wege (z dodatkiem warzyw czy wędzonego tofu np.)

- do farszu możemy dodać też zioła (pietruszka, szczypiorek) czy odrobinę gałki muszkatołowej

- zamiast szalotki możemy dodać kawałek podsmażonego na maśle pora (bardzo nam ta wersja smakowała)

- w wersji bardziej dietetycznej ‚capuns’ można udusić tylko w bulionie i podać z mniej kalorycznym sosem

- a tutaj dla zainteresowanych sam Mistrz ;) (wspomniany wyżej Charly Bieler) podczas przygotowania capuns - klik :)

A przepisy (za zgodą prowadzącej ;)) dodaję do wiosennej akcji Pinkcake - Zielono mi :)

*    *    *

I mimo deszczowej dziś pogody, pozdrawiam Was ciepło i słonecznie, dzięki zeszłorocznym migawkom z Engadyny :)

- Guarda

engadin2011_fenetre

- Scuol

engadin2011_eglise2

- widok z okna o świcie

engadin2011_aube

- dolina S-charl

engadin2011_3

- rzeka Inn

engadin_riviere2

A ostatnie zdjęcie jest z dedykacją dla Lu (obiecane daaawno temu…); Lü wprawdzie tutaj z akcentem, ale i tak to o niej właśnie pomyślałam na tej alpejskiej ścieżce :)

engadin2011_lu2

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę udanego tygodnia!

(mam nadzieję, że wytrwaliście do końca dzisiejszego wpisu… ;))

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Maluns czyli ziemniaczane ‘okruszki’

zagadka

Przyznaję – niedzielna zagadka nie była łatwa ;) I zgadzam się z Wami całkowicie – zawartość talerzyka wygląda jak kruszonka, prawda? I jest to faktycznie taka trochę pseudo kruszonka, ale… ziemniaczana :)

Maluns, bo o nich dziś będzie mowa, to tradycyjne danie rodem z regionu Graubünden (czyli mojej ukochanej, wakacyjnej Gryzonii). Jest to potrawa bardzo rustykalna, ‘chłopska’ (tak jak np. dania toskańskiej ‘cucina povera’, czyli tzw. ubogiej, ‘biednej’ kuchni). W regionach, które do mlekiem i miodem płynących nie należały, ziemniaki były bardzo popularne : łatwe w uprawie, tanie oraz niezwykle uniwersalne – były podstawą chłopskiego jadła (nie tylko w szwajcarskiej Gryzonii zresztą ;)). Wiele dań powstało też w celu wykorzystania resztek ugotowanych ziemniaków, tak jak np. słynne rösti rodem z niemieckojęzycznej części Szwajcarii (choć z czasem zaczęto je przygotowawać również z surowych ziemniaków).

maluns1

Do takich ekonomicznych, ‘resztkowych’ dań należą też dzisiejsze maluns (właściwie nie wiem, czy powinnam pisać ‘dzisiejsze’, zdjęcia bowiem zostały zrobione pod koniec grudnia…). Sama nazwa ‘maluns / micuns’ pochodzi  z łaciny (mica / micula) i oznacza okruch, okruszynę (co nawiązuje do wyglądu potrawy). Danie to było idealne dla zamieszkujących Gryzonię górali i rolników – można je spożywać na ciepło i na zimno, można więc przygotować je wcześniej i spożywać o dowolnej porze dnia. Co ciekawe, maluns jadano nawet na śniadanie, podając je do kawy z mlekiem lub serwując je z musem jabłkowym (ja zdecydowanie bardziej wolę wersję obiadową niż śniadaniowo-kawową ;)). Za to w pewnych z lekka snobistycznych restauracjach (np. w St Moritz…) niezwykle modne jest dziś serwowanie maluns z dodatkiem kawioru i szampana. Ja pozostanę jednak przy kefirze i jogurcie  ;)


Przygotowanie maluns nie jest zbytnio skomplikowane : ugotowane dzień wcześniej ziemniaki (w mundurkach) ściera się na tarce, a następnie miesza z mąką tak, by otrzymać coś w stylu ‘kruszonki’, którą później smaży się (cały czas mieszając) tak długo, aż powstaną złociste, ziemniaczane ‘okruchy’ (jak widać np. tutaj – klik). W smaku maluns przypominają trochę polskie, odsmażane prażuchy, z tą tylko różnicą, iż te ostatnie przygotowuje się ze świeżo ugotowanych ziemniaków (najlepsze robiła moja babcia :)), jednak z połączenia ziemniaków i mąki mimo wszystko otrzymamy dosyć podobny smak.
A oto szczegóły :

maluns2

Maluns

500 g ugotowanych dzień wcześniej ziemniaków w mundurkach (mączystych)
ok. 150 g mąki (od 125 do 175 g)
ok. 50 g masła (możemy też użyć masła klarowanego)
sól

Ugotowane, zimne ziemniaki obrać i zetrzeć na tarce na grubych oczkach. Dodać mąkę (im wilgotniejsze ziemniaki tym więcej potrzeba mąki), posolić i rozetrzeć delikatnie palcami tak, aż powstanie ‘kruszonka’. Masło rozgrzać na patelni i smażyć maluns stale mieszając aż do otrzymania złocistych ‘okruchów’. Można podawać je z dodatkiem sera czy mięsa / wędliny, jak i z kefirem / jogurtem czy – tradycyjnie – z musem jabłkowym. W wersji kolacyjno-obiadowej możemy podać je z którymś z win z regionu Gryzonii, jak np. Maienfelder, Jeninser czy Fläscher.

Smacznego!

*   *   *


tarta_a_la_ruskie01

A skoro o ziemniakach mowa, to polecam Wam również ziemniaczano-serową tartę, którą niedawno zamieściła na swoim blogu Miss_cocoklik, a którą spałaszowaliśmy wczoraj na kolację; wlaściwie w smaku przypomina odrobinę tę oto tartę z fetąklik, nie mogła więc nam nie posmakować :)

Użyłam ziemniaków gotowanych ‚w mundurkach’, zamiast śmietany użyłam gęstego, owczego jogurtu, a ‘resztki’ farszu zapiekłam w indywidualnych foremkach. Tarta nawet na zimno dziś w porze lunchu w pracy smakowała wyśmienicie, z pewnością więc jeszcze zagości na naszym stole :)

tarta_a_la_ruskie2

(wybaczcie nie najlepsze jakościowo zdjęcia, jednak robione były wczoraj późnym wieczorem, światło więc o te tej porze pozostawia wiele do życzenia…)

A przy okazji zimowych, warzywno-serowych tart, przypominam Wam również o szwajcarskiej ‘cholerze’, której naprawdę warto spróbować :)  (szczegóły tutaj – klik)

cholera2

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Chandeleur i dzień pełen naleśników

crepes1

‘Powiadają, że Gromnica to już zimy połowica, ale bywać nie nowina, że dopiero ją zaczyna.’

W tym roku jak widać, zima postanowiła się rozpanoszyć dopiero w lutym i nęka nas w tym tygodniu wyjątkowo mało przyjaznymi temperaturami (a przede wszystkim lodowatym wiatrem…). Na szczęście dzień nie był ani słoneczny, ani mokry, jest więc nadzieja, że wiosna nie da zbyt długo na siebie czekać (wszak jak mądrość ludowa głosi – ‘gdy słońce świeci na Gromnicę, to przyjdą mrozy i śnieżyce’, a ‘gdy w Gromnicę z dachów ciecze, zima jeszcze się przewlecze’ ;) ). Mam też nadzieję, że świszcz nie zobaczył dziś swojego cienia ;)

2-go lutego, we Francji, Szwajcarii i Belgii, świętujemy la Chandeleur (od słowa chandelle – cienka, długa świeczka). Dziś nie wszyscy już pamiętają, że dzień ten ma swoje korzenie w dawnym, pogańskim święcie (Festa Candelarum oraz Luperkalia), które  dopiero z czasem zostało powiązane ze świętem ofiarowania Chrystusa w świątyni (40 dni po Jego narodzeniu), a świeca i płomień symbolizowały m.in. oczyszczenie. Dziś za to la Chandeleur nieodmiennie kojarzy się tu wszystkim z jednym słowem – naleśniki! :) To ponoć papież Gelazy I zapoczątkował tradycję rozdawania pielgrzymom cienkich podpłomyków, co przerodziło się później w smażenie naleśników w domach, a ich okrągły kształt i ‘złocisty’ kolor miał podobno symbolizować również słońce, wydłużające się dni i rychły powrót wiosny.

Ze smażeniem naleśników wiąże się jeszcze jedna tradycja : otóż należy w lewej dłoni trzymać monetę, a prawą ręką podrzucić pierwszy smażony naleśnik tak, by zgrabnie wrócił on na patelnię, co zapewni nam szczęście i dostatek na cały rok :)

(w tym sezonie testuję nową patelnię naleśnikową, żeliwną, i niestety nie do końca jeszcze znalazłyśmy wspólny język ;) w związku z czym naleśniki nie są aż tak cienkie jak powinny, ani takiego koloru jak lubię; mam jednak nadzieję, że z czasem się z nową patelnią polubimy ;))

crepes3

Oczywiście najbardziej znane naleśniki, to te rodem z Bretanii, gryczane (‘galettes’, czyli wersja słona naleśników, tylko z dodatkiem jajka, wody i soli; przy okazji polecam Wam bardzo ciekawy wpis Leloop – klik, prosto z Bretanii, nie tylko na temat ‚galettes’ :) ). Jestem w stanie jeść je praktycznie codziennie; i te tradycyjne – z szynką, serem i jajkiem, ale i takie ze szpinakiem i pleśniowym czy kozim serem i orzechami na przykład.
Naleśniki na słodko (‘crêpes’) tradycyjnie przygotowywane są z mąki pszennej, a ich odmian jest całkiem sporo. Niektórzy do ich przygotowania używają mleka, inni dodają też wody (również gazowanej) czy piwa; do przygotowywanego ciasta możemy też dodać np. otartą skórkę z pomarańczy, wanilię czy ‘chlust’ rumu, Grand Marnier czy innego aromatycznego ‘wkładu’ ;) Wariacjom ‘na temat’ nie ma właściwie końca. Pamiętajmy jednak, iż jeśli ciasto będzie zbyt gęste, trudno będzie usmażyć cienkie naleśniki (im ciasto rzadsze, tym naleśniki będą cieńsze).

Przygotowując naleśniki warto jest też używać różnych typów mąk lub różnych rodzajów mleka (np. kokosowe czy migdałowe), dzięki czemu otrzymamy inny, niebanalny smak. Często mieszam mąkę pół na pół z razową, używam też mąki kasztanowej czy kokosowej (tą ostatnią zastępuję ok. ¼ mąki pszennej). Naleśniki przygotowywane tylko na mleku roślinnym są często bardziej delikatne i trzeba bardziej uważać podczas przewracania ich na drugą stronę. Dlatego jeśli nie jesteście uczuleni na ‚krowiznę’, dobrze jest użyć mleka roślinnego i krowiego, ciasto bowiem dzięki temu będzie przyjemniejsze w obróbce. Dobrze jest też przygotować ciasto wcześniej i odstawić je na mniej więcej godzinę (lub na dłużej, wtedy jednak wstawiamy ciasto do lodówki), by mąka mogła napęcznieć i by gluten mógł odpowiednio się rozwinąć – naleśniki będą miały idealną, aksamitną konsystencję, będą sprężyste, a nie twarde.

Nie będę pewnie zbytnio oryginalna gdy napiszę, iż jedną z moich ulubionych wersji słodkich naleśników są ‘crêpes Suzette’, czyli niezwykle aromatyczne naleśniki podawane z maślano-pomarańczowym sosem, które w oryginale przygotowywane były z dodatkiem nie pomarańczy, a mandarynek oraz likieru curaçao (dawniej nie był on jeszcze niebieski ;)), dziś natomiast częściej spotyka się wersję pomarańczową właśnie, z dodatkiem Grand Marnier. Jedyne co kilka lat temu zmieniłam, to ów pomarańczowo-maślany sos, który teraz zastępuję serkiem mascarpone z ‘pomarańczowymi’ dodatkami , a wszystko to przez Cyryla Lignaca, którego przepis (wspominałam o nim tutaj – klik) wyjątkowo przypadł mi / nam do gustu :)

crepes2

Naleśniki z pomarańczowym mascarpone, prawie jak ‘Suzette’ ;)

na ok. 8-9 sztuk (20 cm srednicy)

120 g mąki
szczypta soli
2 jajka
otarta skórka z ½ pomarańczy
ok. 280-300 ml mleka
1-1,5 łyżki stopionego masła lub oliwy / oleju
opcjonalnie : 2-3 łyżki cukru + ‘chlust’ rumu lub Grand Marnier

dodatkowo
250 g mascarpone
otarta skórka z ½ pomarańczy + sok z 1 pomarańczy
ok. 80 g cukru pudru (używam jasnego trzcinowego) lub syrop z agawy / miód z kwiatów pomarańczy, etc.
1 łyżka rumu lub Grand Marnier

Mąkę wymieszać z solą i (ewentualnie) cukrem; w środek wbić rozbełtane jajka oraz część mleka (mniej więcej 1/3) i energicznie wymieszać tak, by otrzymać gładką, jednolitą masę. Następnie dodać resztę mleka, stopione masło / oliwę oraz otartą skórkę z ½ pomarańczy, rum / Grand Marnier, dobrze wymieszać, przykryć ściereczką i odstawić na około godzinę.
Serek mascarpone dokładnie wymieszać z otarta skórka z ½ pomarańczy, dodać ok. 50-60 g cukru + łyżkę rumu lub Grand Marnier, odstawić w chłodne miejsce.
Sok z pomarańczy zagotować z resztą cukru i gotować kilka-kilkanaście minut aż lekko zgęstnieje.
(jeśli po ‘odpoczynku’ ciasto naleśnikowe jest zbyt gęste, możemy dodać nieco wody lub mleka i ponownie dobrze wymieszać)
Smażyć naleśniki na dobrze rozgrzanej patelni, przewracając je delikatnie na drugą stronę po ok. minucie.
Podawać je posmarowane serkiem i polane sosem pomarańczowym.

Uwagi :

- jak pisałam wyżej – im rzadsze ciasto, tym cieńsze naleśniki; jeśli chcemy przygotować te bardziej ‘treściwe’, na 120 g mąki dodajemy ok. 240 ml mleka + 1-2 jajka, by zaś otrzymać te cieńsze naleśniki  – dodajemy ok. 280-300 ml mleka

- jeśli używamy również nieco rumu czy innego płynnego dodatku do ciasta naleśnikowego, dodajmy mniej mleka, zawsze bowiem lepiej jest dodać nieco płynu tuż przed smażeniem naleśników, niż żałować, że ciasto jest jednak za rzadkie ;)

- dodatek stopionego masła / oliwy do ciasta powoduje, iż naleśniki będą o wiele łatwiej się smażyć

- jeśli mąkę i jajka rozmieszamy najpierw z niewielką ilością mleka (ok. 1/3), to unikniemy powstania grudek

- usmażone naleśniki możemy układać w lekko nagrzanym piekarniku (ok. 50°), możemy też przełożyć je papierem śniadaniowym, by się nie skleiły

crepes_chataigne2

Naleśniki kasztanowe, jesienno-zimowe

na ok. 8-9 sztuk (20 cm srednicy)

85 g mąki kasztanowej
40 g mąki pszennej
szczypta soli
2 jajka
ok. 250 ml mleka
1-1,5 łyżki stopionego masła lub oliwy / oleju
opcjonalnie : 2-3 łyżki cukru + ‘chlust’ rumu lub likieru kasztanowego

dodatkowo
125 g mascarpone
125 g kasztanowego puree (najlepiej bez cukru)
cukier / miód / syrop z agawy do smaku
opcjonalnie – 1 łyżka rumu lub likieru kasztanowego

2 gruszki
kilka kandyzowanych kasztanów
1-2 łyżki masła
2-3 łyżki miodu (użyłam miodu kasztanowego)
ziarna z 1 laski wanilii

Mąkę wymieszać z solą i (ewentualnie) cukrem; w środek wbić rozbełtane jajka oraz część mleka (mniej więcej 1/3) i energicznie wymieszać tak, by otrzymać gładką, jednolitą masę. Następnie dodać resztę mleka, stopione masło / oliwę oraz rum / likier kasztanowy, dobrze wymieszać, przykryć ściereczką i odstawić na minimum godzinę (a najlepiej na kilka godzin, w chłodne miejsce).
Serek mascarpone dokładnie wymieszać z kasztanowym puree i rumem / likierem, dosłodzić do smaku i odstawić w chłodne miejsce.
Gruszki obrać i pokroić w średniej wielkości kostkę, kasztany pokruszyć. Masło roztopić z miodem, dodać wanilię, gruszki i kasztany i dusić wszystko kilka-kilkanaście minut (gruszki nie powinny ani się rozpadać, ani być zbyt twarde).
(jeśli po ‘odpoczynku’ ciasto jest zbyt gęste, możemy dodać nieco wody lub mleka i ponownie dobrze wymieszać)
Smażyć naleśniki na dobrze rozgrzanej patelni, przewracając je delikatnie na drugą stronę po ok. minucie.
Podawać naleśniki posmarowane kasztanowym serkiem z ciepłymi gruszkami i miodowym ‚sosem’.

(jeśli przygotujemy ciasto bez dodatku cukru, możemy użyć takich naleśników również do słonego farszu)


crepes_coco1

Naleśniki kokosowe

na ok. 8-9 sztuk (20 cm srednicy)

120 g mąki
szczypta soli
2 jajka
150 ml mleka kokosowego
100 ml wody (lub mleka)
1-1,5 łyżki stopionego masła lub oliwy / oleju
opcjonalnie – 2-3 łyżki cukru

Przygotowanie jak powyżej : mąkę wymieszać z solą i (ewentualnie) cukrem; w środek wbić rozbełtane jajka oraz część mleka (mniej więcej 1/3) i energicznie wymieszać tak, by otrzymać gładką, jednolitą masę. Następnie dodać resztę mleka, stopione masło / oliwę, dobrze wymieszać, przykryć ściereczką i odstawić na minimum godzinę.
(jeśli po ‘odpoczynku’ ciasto jest zbyt gęste, możemy dodać nieco wody lub mleka i ponownie dobrze wymieszać)
Smażyć naleśniki na dobrze rozgrzanej patelni, przewracając je delikatnie na drugą stronę po ok. minucie.
Podawać np. z cytrusowym dżemem (u mnie : pomarańcze, cytryny Meyer + kawałki mandarynek).

Uwagi :
- część mąki (mniej więcej ¼) możemy zastąpić np. wiórkami kokosowymi lub ‘mąką’ kokosową (wspominałam o niej a propos kokosowej kruszonki – klik)

- jak pisałam na początku wpisu – naleśniki przygotowywane tylko na mleku roślinnym są często bardziej delikatne i trzeba bardziej uważać podczas przewracania ich na drugą stronę; jeśli więc nie jesteście uczuleni na mleko krowie, polecam wymieszanie mleka kokosowego z krowim, dzięki czemu ciasto będzie przyjemniejsze w obróbce

- jeśli przygotujemy ciasto bez dodatku cukru, możemy użyć kokosowych naleśników również do słonego farszu


crepes_coco2

*   *   *

Chciałam, by wpis ten ukazał się już wczoraj, jednak z powodu chronicznego już braku czasu, dopiero przed chwilą udało mi się go skończyć… Wybaczcie też, iż w ciągu ostatnich tygodni praktycznie nie bywałam na Waszych blogach i rzadziej też odpowiadałam na komentarze i maile, od jutra jednak obiecuję częściową poprawę, gdyż nareszcie znów nadchodzą wyczekane ferie :)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłego weekendu! Ja spędzę go z pewnością w towarzystwie cieplutkiego koca, dobrej książki oraz rozgrzewającego ‚comfort-food’ (no może jeszcze kubek grzanego wina do kompletu… ;) ), nic i nikt bowiem nie zmusi mnie do wyjścia z domu, gdy słupek rtęci spada poniżej -10°C ;)

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email