Roczne archiwum: 2010

Pain Breton i WP #63

W minioną niedzielę, mimo iż czasu miałam jak na lekarstwo, skusiłam się jednak na kolejny chlebowy wypiek. Jako że bardzo lubimy chleby z dodatkiem mąki gryczanej, to zaproszenie Gospodarnej Narzeczonej do upieczenia ‘pain breton’ bardzo mi się spodobało. Za to chlebowi nie spodobały się chyba suszone drożdże… Albo mój brak zainteresowania nim i pochłonięcie czekoladą ;) Albo… albo jeszcze coś innego. Ostatecznie zdecydowałam się na pieczenie w formie, gdyż ciasto rozlewało się jak bretoński naleśnik, a nie jak rasowy chleb ;) Niestety przy nacinaniu nastąpiła kolejna klapa – ciasto opadło koncertowo i nic go już niestety nie zdołało uratować. Ale to nic, chleb oczarował nas swoim smakiem i nawet jego nieco trapezowy wygląd aż tak bardzo mi nie przeszkadza :)
Chleb upiekłam z połowy porcji i dodałam więcej mąki żytniej (zapomniałam dokupić pszennej chlebowej…).
Na zdjęciu – z biało-czarną ściereczką, w nawiązaniu do barw Bretanii :) Wiem wiem, ściereczka powinna być w paski, ale takowej akurat nie miałam. Poprawię się następnym razem ;)

*

painbreton

*

Cytuję za gospodynią :

Pain Breton (R. Bertinet)

Proporcje na dwa duże bochenki. Proponuję upiec z połowy porcji.

Pate fermentee

Przepis na około 900g, czyli dużo więcej niż potrzebujemy. Cierpliwości, nic się nie zmarnuje.

-10g świeżych drożdży (u mnie suszone)
-500g mąki
-10g soli zwykłej
-350g wody

W misce mieszamy mąke i drożdże, dodajemy sól i wodę. Wyrabiamy ciasto metodą Bertineta. Wyrobione ciasto wkładamy do miski, przykrywamy wilgotną ściereczką i odstawiamy do wyrastania w temperaturze pokojowej na 6 godzin lub w lodówce na noc (maksymalnie na 48 godzin). Ciasto powinno podwoić swoją objętość. Jeśli ciasto dojrzewało w lodówce należy je wyjąć na godzinę przed wyrabianiem chleba.

Ciasto na chleb

-15g szarej soli
-700g wody
-750g mąki pszennej chlebowej*
-200g mąki gryczanej
-50g mąki żytniej razowej*
-300g pate fermentee
-10 świeżych drożdży (u mnie suszone)
-semolina do wysypania łopaty i biała mąka do podsypywania

*mniej więcej ¼ mąki pszennej zastąpiłam żytnią

Grubą sól rozpuszczamy w odrobinie wody (z tej uprzednio odmierzonej). Gdy sól się rozpuści, w dużej misce mieszamy wszystkie składniki. Kiedy ciasto będzie jednolite, wykładamy je na suchy blat i wyrabiamy metodą Bertineta (można też wyrabiać po swojemu). Gdy ciasto będzie wyrobione (gładkie, elastyczne, z dobrze rozwiniętym glutenem) wykładamy je na oprószony mąka blat i formujemy kulę. Ponownie wkładamy do miski i przykrywamy wilgotną ściereczką, odstawiamy na 45 minut. Ponownie wykładamy ciasto na oprószony mąka blat, odgazowujemy i ponownie formujemy kulę. Odstawiamy i tym razem na 45 minut.
Po tym czasie, jeśli robiliśmy z całej porcji, dzielimy ciasto na pół. Formujemy okrągłe bochenki. I wkładamy, złaczeniami do góry, do omączonych koszyków. Zostawiamy do wyrastania na 90 minut. Chleb powinien podwoić objętość.
W tym czasie, praktycznie, rozgrzewamy piekarnik do 250 st. C.
Łopatę obsypujemy semoliną. Wykładamy wyrośnięty chleb, nacinamy w kratkę. Wlewamy wrzątek na naczynia wstawione na sam dół piekarnika (u nas jest tam blacha z żeliwną fajerką, która ładnie wytwarza parę, aż bucha). Wkładamy chleb. Po pięciu minutach obniżamy temperaturę do 210 st. C i pieczemy kolejne 15-20 minut.
Początkowo miałam zastrzeżenia do krótkiego czasu pieczenia, ale spróbowałam. Chleb wyszedł co prawda z dość miękka skorka, ale upieczony. Hamelman chleby o tej wadze piecze około 35-40 minut.
(ja piekłam w sumie ok. 40-45 minut)
Studzimy na kratce.

Z pozostałego pate fermentee możemy zrobić Flamiche. Na przykład wtedy, gdy chleb wyrasta. To rodzaj „białej pizzy” z okolic Szampanii i Lotaryngii, podobno dużo starszy od słynnej włoskiej siostry.
(szczegóły przepisu na Flamiche u Gospodarnej Narzeczonej)

*

*   *   *   *   *

Już teraz serdecznie dziękuję wszystkim za udział w Czekoladowym Weekendzie, za wszystkie przemiłe słowa i maile :)
Podsumowanie pojawi się jutro lub – najpóźniej – w czwartek.
Tak więc proszę o jeszcze chwilę cierpliwości ;)

Pozdrawiam serdecznie!

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Czekoladowy Weekend

carechoc2
*
To już po raz trzeci mam zaszczyt zaprosić Was do wspólnej, czekoladowej zabawy. Mam nadzieję, że i tym razem nasze grono będzie liczne :) Kto bowiem nie lubi czekolady? ;) Zgodzicie się chyba, że czekolada jest niezwykła… Delikatnie rozpływając się na języku praktycznie natychmiast poprawia nam nastrój, rozbudza zmysły. Kawałek dobrej czekolady już sam w sobie jest dla mnie idealnym comfort food. To moja mała wielka słabość ;) Choć może to już nałóg? Nawet jeśli tak – to jaki przyjemny! :)

*carrechoc

Oto nowa szwajcarska ekologiczna czekolada; czyż nie jest urocza? ;) )

*

O czekoladzie pisałam Wam już sporo w poprzednich latach, dlatego też dziś – by Was nie zanudzać ;) – ‘teorii’ nie będzie (chętni mogą oczywiście zerknąć do poprzednich wpisów – tutaj i tutaj ).

W ciągu kilku ostatnich tygodni ‘przerobiłam’ kilkanaście tabliczek czekolady i przetestowałam sporo przepisów. Niektóre potrzebowały kosmetycznych poprawek, inne nie, jeszcze inne stały się inspiracją do powstania czegoś zupełnie nowego. Wszystkich nie zamieszczę w ten weekend, wszak co za dużo… ;) Jednak wszystkie z nich kiedyś z pewnością pojawią się jeszcze na blogu, obiecuję :)

Na nasz tegoroczny Czekoladowy Weekend wybrałam ostatecznie trzy przepisy. Są łatwe i w miarę szybkie do przygotowania, aromatyczne i (jak dla mnie…) wyjątkowo smakowite :)

*marakuja

*
Na początek – smakowite małe co nieco, a mianowicie trufle według przepisu Mistrza Hermé. Czekolada została tutaj ‘ożeniona’ z owocem marakui, a to – wierzcie mi na słowo – bardzo dobrana para ! (urzekł mnie już jakiś czas temu przepis na czekoladowy fondant z sosem z dodatkiem owoców marakui właśnie)
Choć masa jest nieco kłopotliwa podczas formowania, to gwarantuję Wam, że smak gotowych trufelków wynagradza cały ten trud :)

*truffespassion1

Trufle o smaku marakui

Na ok. 35 sztuk

50 g masła
350 g dobrej jakości czekolady (u mnie : 70% kakao)
10 owoców marakui
2 łyżki miodu akacjowego lub innego kwiatowego
kakao do obtaczania

Masło pokroić w małą kostkę i pozostawić w temperaturze pokojowej. Czekoladę posiekać. Owoce marakui przekroić na pół, ich miąższ przełożyć na sitko i dobrze odsączyć (mieszając i odciskając pestki łyżeczką). Otrzymany w ten sposób sok zagotować z dodatkiem miodu. Następnie partiami dodawać czekoladę delikatnie mieszając. Gdy czekolada jest już stopiona partiami dodajemy masło, delikatnie mieszając. Następnie przekładamy masę do salaterki, studzimy, przykrywamy folią i odstawiamy do lodówki na minimum 2 godziny by masa odpowiednio stężała.
Ze schłodzonej masy łyżeczką formujemy kulki które obtaczamy w kakao; uwaga : masa jest dosyć klejąca, nie należy zbyt długo ‘ugniatać’ jej w palcach gdyż szybko się nagrzewa i klei do rąk.
(w oryginalnym przepisie masę wylewamy do wyłożonej papierem kwadratowej / prostokątnej formy a następnie ktoimy zimną masę na kawałki i obtaczamy w kakao)
Uformowane trufelki przechowujemy w lodówce w szczelnym pojemniku.

(przepis oryginalny : Larousse – ‘Comme un Chef’ )
*

*      *      *      *      *

*
poiresporto
*
A teraz coś, co nazwałam ‘czekoladową pokusą’, to bowiem temu wypiekowi było mi najtrudniej się oprzeć ;) Porto dodane do ciasta, oraz powstały z gotowania gruszek w porto syrop nadają mu naprawdę niesamowitego posmaku. Podczas pieczenia czekoladowa masa robi się lekko chrupka na powierzni, w środku zaś pozostaje przyjemnie miękka. To z całą pewnością nasz tegoroczny czekoladowy hit :)
*

poiresportochoc3

Czekoladowa pokusa z gruszką

3-4 indywidualne porcje

2 gruszki
300 ml porto (lub porto zmieszanego z czerwonym winem)
1 laska cynamonu
60 g cukru (u mnie : ciemny trzcinowy)

130 g czekolady (u mnie : 70% kakao)
100 g masła
100 g cukru
80 g bardzo drobno zmielonych migdałów
2 jajka
2 łyżki porto

Gruszki obrać, przekroić na pół i delikatnie pozbawić gniazd nasiennych. Ułożyć je w garnku (przekrojoną częścią na dół), dodać porto, cukier, cynamon i zagotować. Gotować owoce ok. 20-25 minut uważając by nie doprowadzić do rozgotowania. Następnie gruszki przełożyć na półmisek i zostawić do wystudzenia, a porto dalej gotować aż do powstania gęstego syropu.
Przestudzone gruszki pokroić w plasterki.
Piekarnik nagrzać do 180°.
Czekoladę, masło i cukier stopić w kąpieli wodnej, lekko przestudzić, następnie dodać pojedynczo jajka, migdały oraz porto, starannie mieszając.
Wysmarować masłem indywidualne naczynia do zapiekania, wlać do nich masę czekoladową i ułożyć gruszki lekko je dociskając.
Piec 20-25 (w zależności od konsystencji jaką chcemy uzyskać).
Podawać jeszcze ciepłe, polane podgrzanym wcześniej syropem z porto.

(inspiracja na gruszki w porto : Larousse – ‘Irrésistible chocolat’; masa czekoladowa – pomysł własny ;))
*

*      *      *      *      *

*

I na koniec coś na rozgrzewkę :) Wybitnie dla dorosłych. Ciepła czekolada na szary, zimowy wieczór. Czekolada, pomarańcza, cynamon, a do tego – rum i Grand Marnier. Uwaga : to uzależnia :)

*
chocochaud3

Czekolada dla dorosłych

2 duże lub 4 mniejsze porcje

130 g czekolady (u mnie : 70% kakao)
150 ml słodkiej śmietany
350 ml mleka
1 łyżka miodu z kwiatów pomarańczy lub akacjowego
(u mnie tym razem syrop z agawy)
otarta skórka z 1 małej pomarańczy (niepryskanej)
płaska łyżeczka zmielonego cynamonu
50 ml brązowego rumu*
30 ml Grand Marnier*

*lub wedle uznania ;)

Czekoladę, mleko, śmietankę, skórkę pomarańczową i cynamon umieszczamy w rondelku i podgrzewamy delikatnie mieszając, aż czekolada dobrze się stopi. Gdy mieszanka jest już jednolita i dobrze ciepła dodajemy do niej alkohol, wlewamy do blendera i miksujemy. Podajemy natychmiast.

*

(inspiracja : Larousse – ‘Irrésistible chocolat’)
*

*      *      *      *      *

*
To tyle czekoladowego szaleństwa na dziś moi drodzy. Powoli zaczynam wędrówkę po Waszych blogach, by popatrzeć na Wasze wspaniałe smakołyki :)

Pozdrawiam bardzo serdecznie! I życzę miłej, czekoladowej niedzieli :)

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Groszek. I gra w zielone :)

Dziś kolejna zupa z dedykacją, tym razem dla Kass :) Jako że przy wpisie ‘książkowym’ spodobała jej się zupa groszkowa z okładki – oto jest :) A przy okazji wszystkim nam przyda się chyba dodatkowa dawka zieleni, nieprawdaż? Zagrajmy więc w zielone na przekór szaro-burej aurze :)

To kolejna (po warzywnych blinach) propozycja z ksiąki Marii Elii – ‘The Modern Vegetarian’. Zupa jest niezwykle prosta i aromatyczna – świeża mięta i bazylia idealnie tutaj pasują. Autorka poleca zrobienie jej w sezonie na przygotowanym wcześniej wywarze ze świeżego groszku, a poza sezonem – na wodzie. By zachować intensywny, zielony kolor – gotujemy tylko 2/3 mrożonego groszku, a resztę miksujemy z gotową już zupą.
Dziś robiłam ją po raz kolejny, jednak zamiast bazylii tym razem użyłam natki pietruszki. Zamiana ta okazała się bardziej przyjazna dla koloru zupy, gdyż bazylia w kontakcie z gorącą wodą natychmiast czernieje i siłą rzeczy przyczynia się do nieco ciemniejszego koloru potrawy. Nie ma to jednak aż tak dużego znaczenia, smak zupy bowiem zniewala bez względu na jej kolor :)

*

soupepetitspoisii

Zupa z groszku, z bazylią i miętą

(2 duże porcje)

1 łyżka oliwy z oliwek
1 mała cebula
500 g mrożonego groszku
600 ml wody
pół małego pęczka mięty (listki)
1 mały pęczek bazylii (listki)
szczypta cukru (pominęłam)
1 łyżeczka soli

Cebulę drobno poszatkować i poddusić na oliwie. Dodać 2/3 groszku, wodę, zioła, sól i cukier i gotować ok. 20 minut. Następnie zupę zmiksować dodając resztę groszku i doprawić do smaku.

Smacznego!

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email