Wiosna gra z nami w berka. Jednak na przekór kapryśnej aurze, która nie zawsze sprzyja wiosennym piknikom i spacerom, w mojej kuchni nadal jest zielono. I nadal królują w niej szparagi :)
Dziś była zupa. Idealna na taki pochmurny, chłodny dzień. Tym razem dodałam do niej nieco rukoli, która świetnie zaostrza smak szparagów. Możemy serwować ją z kleksem śmietany lub np. z dodatkiem startego parmezanu (niestety dzięki aktualnemu uczuleniu zmuszona byłam skonsumować ją bez tych smakowitych dodatków ;)). Zupa smakuje również na zimno, może być więc serwowana jako chłodnik (np. zmiksowana z dodatkiem śmietany lub jogurtu). Dziś jednak zdecydowanie w wersji na ciepło ;)
*
Zupa szparagowa z rukolą
na ok. 800 – 900 ml zupy
2 łyżki oliwy z oliwek
1 średniej wielkości cebula
ok. 600 g szparagów
150 g rukoli
ok. 500-600 ml bulionu / wody
sól, pieprz
Szparagi delikatnie umyć, odłamać zdrewniałe końcówki, pokroić na 2-3 cm kawałki (odłożyć kilka główek do dekoracji).
Cebulę poszatkować i poddusić na oliwie. Dodać szparagi, zalać bulionem / wodą, posolić i gotować kilkanaście minut (do miękkości).
Odłożone główki szparagów pokroić na plasterki i udusić je na patelni w odrobinie oliwy z oliwek, pozostawiając je jednak ‘al dente’ i uważając, by się zbytnio nie zrumieniły.
Umyć rukolę, oderwać grubsze łodyżki, listki posiekać na mniejsze kawałki. Gdy szparagi są już miękkie dodać rukolę, zamieszać i po chwili zupę zmiksować. Jeśli zupa jest zbyt gęsta – dodać nieco bulionu. Doprawić do smaku.
Zupę możemy podawać z kleksem śmietany lub z dodatkiem stratego parmezanu; przed podaniem dekorujemy główkami szparagów.
Nie nie, to nie ja torturuję biedne jajka ;) To one postanowiły torturować mnie! Ot tak, nagle postanowiły przestać się z moim organzmem lubić :/ Czy wyobrażacie sobie coś takiego?!? Na początku o mój alergiczny stan podejrzewałam wszystko, tylko nie jajka. Teraz jednak nie mam już wątpliwości : każde zjedzenie jajka, nawet śladowej jego ilości, kończy się bardzo nieprzyjemną wysypką na twarzy, zaczerwienioną skórą i potwornym swędzeniem :( To samo dotyczy też produktów mlecznych, choć to mi nie straszne, o wiele łatwiej bowiem można je w kuchni zastąpić. Ale jajka?!? Wiem, wiem, z tym da się żyć, ale… ale to oczywiście wtedy gdy absolutnie czegoś jeść nie można, ma się na to okrutną ochotę. Nagle zachciało mi się naleśników, gofrów i oczywiście jajecznicy! Szparagi z jajkiem, kanapka z jajkiem, tarta z pysznym jajeczno-śmietanowym ‘wnętrzem’, ciasta, lody… wszystko to na jakiś czas musi pójść w zapomnienie. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to trwało zbyt długo i że dieta eliminacyjna jak najszybciej przyniesie pozytywne skutki. Wasze kciuki są tu oczywiście jak najbardziej mile widziane, by wspierać mnie w tej bezjajecznej niedoli ;)
Nie obawiajcie się jednak – jajeczne przepisy nadal będą się tutaj pojawiać, choć może nieco rzadziej. I nawet jeśli pewnych potraw ‘chwilowo’ nie jem, to i tak przygotowuję je dla innych, szczególnie ciasta na ten przykład. Choć przyznam, że wcale nie jest łatwo piec czy gotować wiedząc, że nie można tego później spałaszować :(
*
*
W miniony weekend poproszono mnie o upieczenie ciasta. Postanowiłam więc skorzystać z sezonu i upiec coś jeszcze z rabarbarem. I z migdałową kruszonką. Już jakiś czas temu bowiem zamarzyło mi się ciasto nie tylko rabarbarowe, ale podwójnie rabarbarowe ;) Wilgotne i aromatyczne. Dlatego do masy postanowiłam dodać nieco uprzednio ugotowanego, zmiksowanego rabarbaru co świetnie wpłynęło na efekt końcowy. Do tego delikatna, cytrusowa nuta oraz aromatyczna tonka, która idealnie tutaj pasuje. Niestety – ciasta spróbowałam. Niestety zjadłam kawałek. Spory kawałek. I niestety z ubolewaniem (i do tego bardzo nieskromnie ;)) stwierdzam, że jest (a raczej było…) przepyyyszne! To z całą pewnością jedno z lepszych ciast z rabarbarem najlepsze ciasto z rabarbarem ;) jakie jadłam do tej pory. Dobrze więc, że było ‘na wynos’, w przeciwnym bowiem razie niezwykle trudno było by się mu oprzeć ;)
*
Ciasto podwójnie rabarbarowe
na tortownicę o średnicy 20-22 cm
na ‘sos’ rabarbarowy :
ok. 150 g rabarbaru
20 g cukru
otarta skórka z 1 pomarańczy
Rabarbar umyć, osuszyć, pokroić, przełożyć do rondelka, dodać cukier i gotować na wolnym ogniu do miękkości; następnie zmiksować i przełożyć na sito do ewentualnego odsączenia, musi bowiem być dosyć gęsty (‘sos’ możemy przygotować np. dzień wcześniej i umieścić go na noc w lodówce).
na kruszonkę :
50 g zimnego masła
50 g cukru
35 g mąki
35 g drobno zmielonych migdałów
Wszystkie składniki dokładnie ‘posiekać’ lub rozetrzeć palcami aż powstanie kruszonka. Pozostawić w chłodnym miejscu.
na ciasto :
ok. 250 g rabarbaru
130 g mąki
70 g drobno zmielonych migdałów
1 łyżeczka proszku do pieczenia
60 g miękkiego masła
135 g cukru
2 jajka
3 łyżki kwaśnej śmietany
otarta skórka z 1 cytryny
½ strartego ‘ziarenka’ tonki (możemy zastąpić wanilią lub cukrem waniliowym)
+ 3 łyżki ‘sosu’ rabarbarowego
Piekarnik rozgrzać do 180°.
Rabarbar umyć, osuszyć i pokroić.
Mąkę wymieszać z migdałami i proszkiem. Masło utrzeć z cukrem, następnie dodawać po jednym jajku i dalej miksować, aż masa będzie jednolita. Dodać otartą skórkę z cytryny, stratą tonkę oraz połowę mąki, dobrze wymieszać, a następnie – ciągle miksując – dodać śmietanę oraz resztę mąki. Przelać ciasto do natłuszczonej i lekko wysypanej mąką tortownicy. Na wierzch nałożyć 3 łyżki ‘sosu’ rabarbarowego i lekko wmieszać je w ciasto (jak przy pieczeniu zebry np.). Następnie posypać ciasto pokrojonym rabarbarem i posypać kruszonką. Piec ok. 55 minut (lub do suchego patyczka). Pozostawić na kilka-kilkanaście minut w ciepłym piekarniku, a następnie wystudzić na kratce.
EDYCJA
‘sos’ rabarbarowy powinien być naprawdę dobrze odsączony, by nie zrobił się zakalec; możemy ewentualnie wymieszać go wcześniej z odrobiną ciasta lub dodać nieco więcej mąki, jeśli ciasto wydaje nam się zbyt ‘luźne’; jeśli zaś nasz ‘sos’ jest dosyć wolgotny, możemy dodać nieco mniej pokrojonego rabarbaru na wierzch
*
* * * * *
I na koniec jeszcze małe ‘przeprosiny’… Wybaczcie proszę, że nie od razu odpisuję na wszystkie maile, sytematyczność jednak nie jest niestety moją mocną stroną, nad czym bardzo ubolewam :/ Obiecuję już za niedługo nadrobić te korespondencyjne zaległości, taką przynajmniej mam nadzieję. A póki co – proszę Was o cierpliwość i wyrozumiałość ;) I bardzo serdecznie dziękuję za wszystkie przemiłe słowa, za Wasze zaufanie i za to, że nadal macie ochotę tu zaglądać :)
Jak wspominałam w poprzednim poście, od ponad tygodnia mamy już sezon na szparagi. Nie na te z końca świata ;) ale nareszcie na te lokalne. Sezon na nie niestety nie trwa zbyt długo, staram się więc jak najczęściej coś z nich przygotować.
Dobrej jakości, świeże szparagi poznamy po tym, że nie mają suchej, ‘zdrewniałej’ łodyżki – gdy lekko zgnieciemy końcówkę łodyżki w palcach, powinniśmy zobaczyć kropelkę soku (oczywiście nie namawiam do zgniatania wszystkich szparagów w sklepach ;) ). Poza tym główki szparagów powinny być zamknięte (jak kwiatowe pączki), o nieco ciemniejszej niż warzywo barwie, a samo warzywo – jędrne w dotyku. Możemy przechowywać je w lodówce przez ok. 3-4 dni (koniecznie zawinięte w wilgotną ściereczkę!), najlepiej jednak skonsumować je jak najszybciej.
Jak zapewne wiecie, ich ubarwienie zależy od tego, w jaki sposób rosły, białe bowiem rosną wyłącznie pod ziemią, a zielone – korzystając z promieni słonecznych – przyodziewją się w wiosenne barwy. Te białe niestety należy obierać, zielonym zaś wystarczy odłamać dolną, twardą część łodygi. Specjalnie piszę ‘odłamać’, a nie ‘odkroić’, gdyż tylko wtedy możemy być pewni, iż całkowicie pozbędziemy się zdrewniałych części łodygi (złamie się ona bowiem dokładnie tam, gdzie koćczy się ta twarda część łodygi). I tak jak wspominałam rok temu – polecam Wam ten oto ‘instruktaż’ – klik, na którym widać, jak dobrze przygotować szparagi do późniejszej obróbki.
#
*
Bogate w witaminy, mikroelementy oraz błonnik, szparagi są również naturalnym diuretykiem. To także bardzo przyjazne dla naszej sylwetki warzywo (uważać należy jedynie na ‘dodatki’ ;)). Najczęściej mówi się, że szparagi lubią towarzystwo jajek, cytryny oraz trybuli, i to właśnie z tymi dodatkami są często serwowane. Jednak przygotować je można na wiele sposobów (przyznaję, że wyjątkowo posmakowała mi / nam wersja ‘sezamowa’, o której pisałam Wam rok temu – klik). Gotowane na parze (lub tradycyjnie w wodzie), możemy podawać je solo z sosami, czy też użyć ich jako dodatek do sałatek, tart, zapiekanek. Risotto ze świeżymi szparagami smakuje wyjątkowo wybornie! I oczywiście zupy wszelakie, których – jak wiecie ;) – i u mnie nie może zabraknąć.
Poniżej jeden z moich ulubionych sposobów na gotowane szparagi : gotuję je na parze i podaję z delikatnym, cytrynowo-ziołowym vinaigrettem (poniżej sos robiony przez teściową ;) a podobna wersja (‘bogatsza’ ;)) również tutaj, u Marthy Stewart, z użyciem octu z szampana i z estragonem).
*
Szparagi z cytrynowo-ziołowym vinaigrettem
dla 4 osób
1 kilogram szparagów
½ łyżeczki musztardy
1 łyżka soku z cytryny
3 łyżki oliwy z oliwek
1-2 łyżki posiekanej trybuli
otarta skórka z 1 cytryny
sól, pieprz
Składniki sosu dobrze wymieszać, doprawić do smaku (ewentualnie dodać więcej soku z cytryny).
Szparagi delikatnie umyć, odłamać zdrewniałe końcówki i ugotować ‘al dente’ (od 3 do 5 minut) w osolonej wodzie lub na parze (sprawdzamy regularnie nakłuwając je nożem), po czym natychmiast zanurzyć je w lodowatej wodzie (co zatrzymuje proces gotowania i pozwala zachować kolor).
Osączone szparagi ułożyć na półmisku i polać sosem. Konsumować natychmiast ;)
*
* * *
Takie ugotowane szparagi możemy też wykorzystać jako dodatek do sałatki : rukola, parmezan i np. szynka parmeńska świetnie będą do nich pasować! I do tego np. sos z octem balsamicznym (choć i ten cytrynowy vinaigrette całkiem dobrze pasuje). *
*
A skoro już o szynce parmeńskiej mowa, to zawinięte w nią i zapieczone szparagi (również z dodatkiem parmezanu) smakują wybornie! W wersji wege możemy oczywiście użyć plasterków ‘wędliny’ z tofu ;)
Rzecz jasna to nie koniec moich szparagowych propozycji dla Was, to tylko ich początek :) Mam więc nadzieję, że lubicie to warzywo, w przeciwnym bowiem razie przestaniecie tu chyba zaglądać w najbliższym czasie ;)