Miesięczne archiwum: Luty 2010

Groszek. I gra w zielone :)

Dziś kolejna zupa z dedykacją, tym razem dla Kass :) Jako że przy wpisie ‘książkowym’ spodobała jej się zupa groszkowa z okładki – oto jest :) A przy okazji wszystkim nam przyda się chyba dodatkowa dawka zieleni, nieprawdaż? Zagrajmy więc w zielone na przekór szaro-burej aurze :)

To kolejna (po warzywnych blinach) propozycja z ksiąki Marii Elii – ‘The Modern Vegetarian’. Zupa jest niezwykle prosta i aromatyczna – świeża mięta i bazylia idealnie tutaj pasują. Autorka poleca zrobienie jej w sezonie na przygotowanym wcześniej wywarze ze świeżego groszku, a poza sezonem – na wodzie. By zachować intensywny, zielony kolor – gotujemy tylko 2/3 mrożonego groszku, a resztę miksujemy z gotową już zupą.
Dziś robiłam ją po raz kolejny, jednak zamiast bazylii tym razem użyłam natki pietruszki. Zamiana ta okazała się bardziej przyjazna dla koloru zupy, gdyż bazylia w kontakcie z gorącą wodą natychmiast czernieje i siłą rzeczy przyczynia się do nieco ciemniejszego koloru potrawy. Nie ma to jednak aż tak dużego znaczenia, smak zupy bowiem zniewala bez względu na jej kolor :)

*

soupepetitspoisii

Zupa z groszku, z bazylią i miętą

(2 duże porcje)

1 łyżka oliwy z oliwek
1 mała cebula
500 g mrożonego groszku
600 ml wody
pół małego pęczka mięty (listki)
1 mały pęczek bazylii (listki)
szczypta cukru (pominęłam)
1 łyżeczka soli

Cebulę drobno poszatkować i poddusić na oliwie. Dodać 2/3 groszku, wodę, zioła, sól i cukier i gotować ok. 20 minut. Następnie zupę zmiksować dodając resztę groszku i doprawić do smaku.

Smacznego!

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Weekendowa Piekarnia #62

Przyznaję, że chleba nie piekłam już dosyć dawno; a przynajmniej dawno nie piekłam już nic specjalnego, wyjątkowego. I choć regularnie podziwiałam Wasze weekendowe wypieki z WP, to jakoś trudno mi się było zmobilizować do działania, jak zwykle odkładając to na ‘następny raz’… Pewnie tak samo było by z ostatnim wydaniem WP, gdyby nie specjalne ‘imienne’ i bardzo osobiste zaproszenie mnie przez Lu do naszej wspólnej piekarniczej zabawy :) Czy mogłam odmówić? Pewnie mogłam, ale nie miałam ochoty odmawiać ;) Więc choć w ten weekend pieczenia chleba w planach pierwotnie nie było, to odświeżyłam zakwas, porządnie go dokarmiłam i w sobotę przed snem nastawiłam zaczyn na chleb codzienny zaproponowany przez Lu.

Jedyna zmiana na jaką sobie pozwoliłam już w trakcie przygotowywania ciasta chlebowego, to zastąpienie niewielkiej części mąki pszennej – żytnią razową. Ciasto było u mnie dosyć klejące i luźne, dlatego w ostatniej chwili postanowiłam, że nie będę ryzykować i do ostatniego rośnięcia przełożyłam ciasto do keksówki. Niestety po raz kolejny przekonałam się, że pośpiech chlebom nie służy… Widząc uciekające z godziny na godzinę światło (potrzebne do późniejszego zdjęcia ;) ) nie dałam chyba chlebowi dostatecznie wyrosnąć. No i nacięcia zupełnie tym razem nie wyszły takie jak powinny :/ Nie zmienia to jednak faktu, że chleb jest pyszny, a to przecież najważniejsze :)

Lu, raz jeszcze serdecznie dziękuję Ci za zaproszenie i za wspólne pieczenie!

*

chlebcodziennylu

Krojony jeszcze na ciepło…

Mój chleb codzienny

(cytuję za Lu)

Zaczyn:
100 g zakwasu żytniego razowego
100 g mąki pszennej (typ 650)
150 g letniej wody

Wymieszać w misce i odstawić na noc (albo na 8-12 godz.)

Ciasto właściwe:
zaczyn
300 g wody
1 łyżeczka miodu
1 łyżka soli
kulka świeżych drożdży wielkości dużego laskowego orzecha (ja użyłam drożdży instant)
600-650 g mąki pszennej (typ 650)
(u mnie ok. 130 g mąki żytniej razowej + reszta pszennej T 650)

Do miski wlać wodę, rozpuścić w niej miód, drożdże, dodać zaczyn, sól i wymieszać na jednolitą masę.
Wsypać mąkę, wyrobić gładkie ciasto. Zostawić do wyrośnięcia na ok 2,5 godziny ( z tym czasem może być różnie, w każdym razie ciasto powinno podwoić objętość). Po tym czasie wyjąć ciasto na stolnicę albo blat. Podzielić na pół, uformować dwa podłużne bochenki lub jeden guży okrągły. Włożyć do koszyków i pozwolić wyrosnąć (ok 1 1/2 godz.). Ostrożnie przełożyć z koszy na blachę. Można naciąć. Piec najpierw przez 10 min w naparowanym piekarniku, nagrzanym do 250 st. Później zmniejszyć temperaturę do 220 st i piec kolejne 10 min. Na końcu zmniejszyć temp do 200 st i dopiekać, aż będzie pięknie rumiany, no i oczywiście postukany od dołu, wyda piękny, głuchy odgłos.

* * * * *

A teraz już zostawiam Was i wybywam do pracy… ;)

Miłego dnia i udanego tygodnia życzę!

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Roszponka

Wczoraj przeżyłam chwile grozy… Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów mój komputer nie dawał żadnych oznak życia przy porannym naciśnięciu na starter! Byłam z lekka przerażona, bo przecież są w nim wszystkie czekające na opublikowanie przepisy i zdjęcia, wszystkie ważne informacje, maile, itd. itp. Na szczęście udało nam się z tym uporać (po dość długim czasie niepewności i wyczekiwania…) i komputer jak na razie znów działa. Choć wymiana na nowszy model chyba mnie jednak nie ominie ;)
Ale przecież nie o komputerze ma dziś być ;) a o roszponce – o której wspominałam już przy okazji zimowych warzyw.

*
roszponka1
*

Roszponka / roszpunka należy do tej samej rodziny co kozłek, popularnie zwany walerianą, na szczęście jednak smakiem waleriany zupełnie nie przypomina ;) Wręcz przeciwnie – jej smak jest przyjemny i delikatny (po francusku zwana jest również ‘doucette’ – czyli coś bardzo delikatnego właśnie).

Poza niekwestiowanymi walorami smakowymi, roszponka jest również niezwykle zdrowa. Zawiera między innymi dużo witaminy A i C (witamina C ułatwia np. przyswajanie żelaza), witaminy B9 / kwasu foliowego (100g roszponki to aż 46% naszego dziennego zapotrzebowania w kwas foliowy !), jest też cennym źródłem kwasów tłuszczowych omega-3 oraz błonnika.

W mojej kuchni roszponka gości dosyć często, szczególnie teraz zimą. Oczywiście można zjadać ją jak każdą sałatę – samą, z dobrym dresingiem. Można też z niej zrobić coś a la pesto, miksując ją z naszymi ulubionymi dodatkami. Można również spożywać ją na ciepło, właściwie tak samo jak szpinak (np. listki roszponki poddusić w odrobinie oliwy z dodatkiem czosnku i szalotki), można też użyć jej jako dodatek do sosów, czy jako farsz do tart i zapiekanek. Można z niej również przygotować pyszną zupę. Dziś wersja bardzo podstawowa, neutralna ;) To właściwie baza do wszystkich możliwych dalszych kombinacji smakowych. Możemy bowiem albo doprawić ją naszymi ulubionymi przyprawami (w wersji z curry np. też świetnie smakuje), albo zmiksować ją z pęczkiem ulubionych ziół (świetnie smakuje np. z dodatkiem trybuli).

*
roszponkazupa

(przepis dedykowany KasiRed ;))

Zupa z roszponką

2 łyżki oliwy z oliwek
1 szalotka
250 g ziemniaków
250 g roszponki
ok. 1 litr bulionu lub wody
sól, pieprz
śmietana
ewentualnie ulubione przyprawy (u mnie często odrobina mieszanki : kuminu, kolendry, papryki, gorczycy i gałki muszkatołowej)

Roszponkę dokładnie umyć, osuszyć i odciąć większe korzonki (kilka rozetek zostawić w całości do dekoracji). Ziemniaki obrać i pokroić w małą kostkę. Szalotkę poszatkować i zeszklić na oliwie. Dodać ziemniaki (i ewentualne przyprawy), zalać bulionem / wodą i gotować ok. 15 minut (do miękkości). Dodać roszponkę, dobrze zamieszać i pozostawić zupę na palniku jeszcze przez ok. minutę – dwie, po czym warzywa zmiksować (zupę możemy też zmiksować z dodatkiem śmietany).

Podawać udekorowaną kleksem śmietany i rozetkami roszponki.

Świetnie smakuje również np. z grzankami.

Smacznego!

*

*   *   *   *   *

A na koniec jeszcze małe  ‘OT’… ;)

Otóż już w najbliższy ponedziałek… wracam do pracy!!! Po blisko 9-cio miesięcznej przerwie! Choć na razie jeszcze nie na cały etat, gdyż stopa nadal nie jest całkiem sprawna. Czuję się trochę ‘dziwnie’, dziewięć miesięcy to przecież szmat czasu… Mam jednak nadzieję, że nie będzie źle ;)
Co do samej stopy to rozpisywać się tu zbytnio nie będę (wszak to blog kulinarny ;) ) jednak wieści z ostatniej kontroli są… nazwijmy to średnio dobre. Nie są złe, ale też nie są do końca pozytywne. Staram się jednak za bardzo o tym nie myśleć i zobaczyć, co jednak czas przyniesie. Bo tylko czas pomóc tutaj może.

* * *

loveyourblog2

Ponadto pragnę dziś również podziękować LeVinRouge za przemiłe ostatnie wyróżnienie i przeprosić, że jak zwykle niestety przerwę łańcuszek ;) A wszystkich przy okazji zapraszam do odwiedzin tego ‘młodego’, bardzo sympatycznego bloga :)

*

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email