Miesięczne archiwum: Wrzesień 2008

Cebula-gigant :)

Dziś będzie bez przepisu, gdyż w tym tygodniu dopadło mnie niestety pierwsze lekkie przeziębienie (a może to tylko przemęczenie?) przez co kuchnia nie jest ostatnio najczęściej odwiedzanym przeze mnie pomieszczeniem. Wprawdzie dziś byłam już w pracy, ale tylko dlatego, że musiałam oddać kilka ważnych ‘papierków’, co zresztą niespecjalnie spodobało się mojemu organizmowi ;) Dlatego w wolnych chwilach jedyne moje zajęcie aktualnie to wygrzewanie się pod kocem na ulubionej kanapie, a najczęściej spożywane danie to chleb z masłem i toną czosnku (to dlatego między innymi lepiej wtedy być w domu, a nie w pracy :D ) oraz herbatki ziołowe z duuużą ilością świeżego imbiru, soku z cytryny i miodu. A do tego spory zestaw oleków eterycznych ;) O olejkach jednak rozpisywać się nie będę, bo może nie wszystkich to interesuje (choć po części i olejki do kulinariów zaliczyć by można ;) ).
Za to jako ciekawostkę kulinarną pokażę Wam zakupioną ostatnio cebulę-giganta, która po francusku nazywa się ‘roudoudou’ :)
*

*
Specjalnie sfotografowałam ją w towarzystwie ‘normalnych’ cebul, byście mogli podziwiać jej niezwykłe gabaryty. Jest to bardzo ciekawa, dosyć łagodna odmiana cebuli, przez wiele osób całkiem nieznana (zrobiła w pracy furrorę :) ). Nie wiem jeszcze, jak zakończy się jej żywot w mojej kuchni, ale najprawdopodobniej będzie to jakaś improwizacja na temat zupy cebulowej. Chyba że ktoś z Was ma jakiś ciekawszy pomysł? Czy znacie tę odmianę cebuli? Czy ktoś jej już kosztował? Z chęcią poczytam Wasze opinie na jej temat :)A tak a propos, to ‘roudoudou’ jest przede wszystkim nazwą pewnych popularnych we Francji w latach 60-70 słodyczy, a konkretnie cukierków a la toffi, które jednak nie były pakowane w papierki, a w… muszle :) Dla zainteresowanych tutaj przykładowe zdjęcie a tutaj nawet instruktaż wideo ;)

A ja już wracam pod koc…

I mam nadzieję, że w weekend będę już miała trochę więcej sił i ochoty na kulinarne eksperymenty, gdyż na wypróbowanie czeka ciasto czekoladowo-dyniowe!!!

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Bazylia – ‚królewskie zioło’


Zanim zacznę pisać o tytułowej bazylii, muszę Wam najpierw powiedzieć, że po dzisiejszej wirtualnej ‚rozmowie’ z Małgosią z blogu Pieprz czy Wanilia, stwierdziłyśmy, że to chyba telepatia… Nie dość, że mamy bardzo (ale to barrrdzo! ;) ) podobne gusta, to jeszcze… obydwie zdecydowałyśmy się na wpis z bazylią w roli gównej, rzecz jasna bez uprzedniej konsultacji ;)

Bazylia znana była już ponad 4000 lat temu w Indiach; następnie przewędrowała przez Azję do Egiptu, później do Rzymu i do Europy poludniowej. Z greckiego (Basilikos) zwana jest królewskim ziołem (również po francusku np.), lecz na szczęście dziś dostępna jest nam wszystkim ;)

Pewnie zgodzicie się ze mną, że dodatek choć kilku listków bazylii dodaje charakteru i wyrazistości niejednemu ‘zwykłemu’ daniu. Dobry makaron, dobra oliwa i odrobina świeżej bazylii już same w sobie są prawdziwą ucztą dla naszego podniebienia (no dobrze, by szczęście było pełne, dodam jeszcze trochę czosnku i parmezanu ;) )

Poza jej smakowymi walorami, bazylia polepsza też trawienie i ułatwia przyswajanie pokarmów; działa przeciwskurczowo, przeciwzapalnie i przeciwbakteryjnie. Podobno jest też swoistym naturalnym ‘polepszaczem humoru’, co może nam się przydać podczas zbliżających się jesiennych szarówek ;) Gdy nie mamy świeżej bazylii, możemy też dodać do oliwy 1-2 krople – nie więcej! – olejku z bazylii (uwaga! najlepszej jakości i kupionego w ‘pewnym’ miejscu); to oczywiście nie to samo, ale przynajmniej zapewnimy sobie dobroczynny wpływ bazylii na nasz organizm.

Ja niedawno ‘zakochałam’ się w bazylii purpurowej; jej listki są wyjątkowo dekoracyjne i pięknie wyglądają w towarzystwie i tej zielonej bazylii, i tej dwukolorowej. A najprostszym sposobem wykorzystania dużej ilości świeżej bazylii jest z pewnością pesto, czyli jeden z szybszych do przygotowania, a przy tym jeden z bardziej smakowitych ‘sosów’.

Moje dzisiejsze pesto jest troszkę mniej tradycyjne. ‘Chodziło’ za mna od czerwca, gdy tuż przed wyjazdem na wakacje przeczytałam artykuł o bazylii w jednym z tutejszych czasopism kulinarnych. Nie zapamiętałam dokładnych proporcji proponowanego tam ‘purpurowego’ pesto , ale w pamięci utkwił mi dodatek suszonych pomidorów. Postanowiłam więc przetestować to ‘inne’ pesto i muszę przyznać, że jest bardzo smaczne;  proporcje możecie rzecz jasna zmodyfikować tak, by dopasować je do Waszych kulinarnych upodobań :)
*


Pesto z purpurowej bazylii

1 pęczek purpurowej bazylii
kilka suszonych pomidorów
1 ząbek czosnku (lub więcej)
2-3 łyżki orzeszków piniowych
3-4 łyżki startego parmezanu
kilka łyżek oliwy z oliwek
sól, pieprz

Orzeszki piniowe zrumienić na suchej patelni. Listki bazylii ‘porwać’ na mniejsze kawałki, pomidory pokroić, wymieszać z resztą składników, dodać 4- 5 łyżek oliwy i zmiksować. Jeśli wolicie rzadsze pesto, dodajemy oliwy; jeśli wolimy bardziej gęste, dodajemy jeszcze trochę parmezanu.

Teraz gotujemy porcję dobrego makaronu, skrapiamy go dobrej jakości oliwą z oliwek, dodajemy tyle pesto, ile lubimy, mieszamy i… szybko siadamy do stolu :)

Smacznego!

I na koniec jeszcze duuuże podziękowania dla Małgosi za to, że wciąż ma tyle cierpliwości do moich językowych wątpliwości ;)  :*

Pozdrawiam serdecznie!

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Szwajcarskie specjały

gateaucarottes2
Stwierdziłam ostatnio, że chyba powinnam od czasu do czasu przybliżać Wam też nasze tutejsze, szwajcarskie specjały :) Ciasto, które dziś Wam proponuję z całą pewnością jest jednym z tych tradycyjnych. To prawie coś jak sernik czy szarlotka w polskim domu :) A jest to ciasto marchewkowe. Tak, tak, ciasto marchewkowe to typowy szwajcarski wypiek! I każda pani domu ma swój ulubiony przepis rzecz jasna ;) Ciasto to wywodzi się z tej niemieckojęzycznej części Szwajcarii, z kantonu Argowii dokładnie rzecz biorąc. I nawet jeśli proporcje nie zawsze są podobne, to podstawowe składniki są niezmiennie te same : utarta marchewka oraz mielone orzechy laskowe lub migdały. A na wierzch co kto lubi : można tylko posypać ciasto cukrem pudrem, można ozdobić lukrem (białkowym lub nie) i oczywiście marcepanowymi marchewkami :) Do ciasta (lub do lukru) można też dodać odrobinę kirschu, co będzie dodatkowym szwajcarskim akcentem tego wypieku :)gateaucarottes1

Ciasto marchewkowe

Na tortownicę  26 – 28 cm (gdy robię ciasto z 3 jajek, używam tortownicy o średnicy 20 cm)

4 jajka
150-170g cukru
2 łyżki kirschu (lub ciepłej wody, lub soku cytrynowego)*
1/2 łyżeczki cynamonu (lub przypraw do piernika)
otarta skórka z 1 cytryny
250 g mielonych orzechów laskowych
250 g marchewki startej na drobnych oczkach
1 szczypta soli
3-4 łyżki maizeny (lub mąki)
1 łyżeczka proszku do pieczenia

* soku można dodać więcej (maks. z ½ cytryny) jeśli chcemy otrzymać bardziej wilgotne ciasto

Zółtka ubić z cukrem, dodać kirsch, cynymon i skorke z cytryny; następnie dodać marchew i orzechy, dobrze wymieszać. Białka ubić na sztywną pianę ze szczyptą soli. Dodawać po trochu do marchewkowej masy, na przemian dosypując też trochę mąki wymieszanej z proszkiem i delikatnie mieszając. Wlać masę do natłuszczonej tortownicy; wstawić ciasto do nagrzanego do 100°C piekarnika (na ten niższy, nie na środkowy poziom), podwyższyć temperaturę do 180°C i piec ok. 50 min.
Jeszcze ciepłe ciasto można udekorować mieszając 200 g cukru pudru z 1 białkiem i 1 łyzka kirschu (lub bez białka, tylko dodając kirschu, lub tylko z sokiem cytrynowym np.); należy otrzymać gładką, dosyć gęstą masę. Następnie, na polukrowanym cieście układamy marcepanowe marchewki :)

Smacznego!

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email