Miesięczne archiwum: Październik 2011

Toskania, cz.4

W środę rano wybieram się na targ w Sienie. Niestety jestem lekko (by nie powiedzieć mocno…) rozczarowana : zaledwie kilka straganów z produktami spożywczymi, a cała reszta (80%) to odzież, ręczniki, pościel, buty, torebki, sprzęt gospodarstwa domowego, itd, itp. Poza tym większość rzeczy jest bardzo wątpliwej jakości,  najczęściej ‘made in China’. Niewiele więc ma to wspólnego z tym, czego się naczytałam o barwnych, toskańskich targach ;) Mam jeszcze cichą nadzieję, iż w Pienzy będzie lepiej…
Później wracam już po raz ostatni na Piazza del Campo i korzystając z wyjątkowo pięknej, słonecznej aury wypijam cappuccino na jednym z tarasów (a propos kawy i kafejek : na Piazza del Campo polecam wam ‘Il Palio’, za to odradzam bar ‘La Costa’ (nieco dalej) – wypiłam tu najdroższe i najgorsze jakościowo cappuccino podczas całego toskańskiego tygodnia; obsługa też do najmilszych niestety nie należy…).

Wczesnym popołudniem zaś docieram do głównego punktu mojej wyprawy, stolicy pysznego, owczego pecorino – Pienzy :)

pienza_triple

Okazuje się, iż tego dnia i tutaj trafiam na targ, który niestety wygląda dosyć podobnie do tego, który odwiedziłam rano w Sienie : sporo ‘chińszczyzny’, mało produktów lokalnych i zaledwie kilka straganów spożywczych. Za to ponownie sporo turystów ;)
(później dowiaduję się, iż był to taki ‘wyjątkowy’ ;) targ, który ma miejsce tylko raz w roku, a ten ‘regularny’  ma miejsce w piątki, na obrzeżach miasteczka)
Na szczęście już chwilę później mijam stragany i trafiam na pierwszy z licznych, niesamowicie ‚aromatycznych’ ;)  sklepików :


pienza_fromages

pienza_pecorino

Mijam kolejne wystawy sklepowe, próbuję następnych gatunków pecorino i wiem, że niezwykle trudno będzie mi się zdecydować na zakup kilku tylko serów; osiołkowi w żłoby dano ;)
Tak jak w San Gimignano ‘reklamował’ się mistrz lodów, tak tutaj eksponowane są w witrynach sklepowych wyróżnienia zdobyte przez serowych mistrzów :


pienza_pecorino_dyplomy

Niestety u tego pana akurat nic nie kupuję – zaabsorbowany jest czytaniem gazety i nie odpowiada nawet na moje grzeczne ‘salve’; ale może to i dobrze, dzięki temu bowiem poznaję kogoś bardziej sympatycznego ;)

Wchodzę do kolejnego ze sklepików i tam jest już zupełnie inaczej :) Przemiłe małżeństwo z uśmiechem pozdrawia wszystkich wchodzących, pyta czy chce się czegoś spróbować, doradza. Próbuję kilku gatunków pecorino i przepadam z kretesem – będę tu wracać dwa razy dziennie :D

pienza_pecorino2

La Bottega da „Marusco e Maria”, Corso il Rossellino 21, Pienza


Oprócz serów (każdego z nich możecie spróbować) kupić tu można różne inne regionalne specjały (również przepyszne wędliny np.) oraz – rzecz jasna – wino. Między innymi takie, które – z wiadomych względów ;) – koniecznie powinnam była kupić :


pienza_beato

Niestety cena powstrzymuje mnie przed jego nabyciem, choć teraz chyba żałuję, że dałam wygrać rozsądkowi… Bardzo to do mnie niepodobne ;) Mam więc nadzieję, że wino poczeka tam jednak na mnie do wiosny :)

W Pienzy znajdziecie oczywiście sporo takich sklepików z produktami regionalnymi, wszak z tego właśnie żyje miejscowa ludność – z żądnych toskańskich specjałów turystów ;)


pienza_sklepik

Spaceruję uliczkami chłonąc atmosferę tego malowniczego miasteczka. Każdy zaułek, każde okno, każda uliczka – wszystko tu jest ukwiecone i zadbane :


pienza_ruelle

pienza6

pienza7

I na dodatek – takie oto urocze nazwy na tabliczkach : ulica Miłości, Szczęścia, Pocałunku… :)


pienza_via3

Patrząc na ‘tubylców’ zastanawiam się, jak żyje się w miejscu tak obleganym przez turystów? Czy z czasem nie staje się to męczące? Czy ta starsza pani nie ma czasami nas wszystkich dosyć? ;)


pienza4

Wracam na plac główny – Piazza Pio II, okrążam Duomo, przystaję przy Palazzo Piccolomini. Gdyby nie papież Pius II, kto wie jak dziś wyglądałaby Pienza… To dzięki niemu właśnie Corsignano, z którego pochodził, miało zostać przebudowane i przemienione w utopijne, renesansowe miasto idealne – la città ideale. Prace posuwały się niezwykle szybko (za szybko…), co dziś niestety widoczne jest między innymi w Duomo, gdyż nawa główna coraz bardziej ‘osiada’ z upływem lat (na zdjęciu poniżej : nawa, widziana tutaj z boku, wygląda na lekko pochyloną, zwróćcie uwagę na jej odległość od muru u góry i na dole) :


pienza_duomo_bok

Niestety śmierć i architekta (Rossellini), i papieża powoduje przerwanie prac nad przebudową Pienzy, które trwały zaledwie kilka lat; la città ideale pozostaje więc taka, jaką możemy dziś podziwiać (aktualnie miasto wpisane jest na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO).

Najpierw zwiedzam Duomo (to niesamowite, że w tak niewielkim miasteczku można zobaczyć taką budowlę…), później idę do Palazzo Piccolomini, gdzie sprzedająca bilety pani proponuje mi wizytę z przewodniczką, po francusku. Gdy na pytanie, jak mam na imię odpowiadam – Beata, uśmiecha się i mówi, że jedna z jej przyjaciółek, która tutaj mieszka, to też Beata! :) Po raz kolejny więc w tym tygodniu powtarzam sobie, że świat jest mały ;)


*  *  *

Cały następny dzień spędzam spacerując po okolicy; wybieram się do Monticchiello (spojrzcie na te widoki! – klik), przyznaję jednak, że po ok. 40 minutach marszu gdy widzę, ile jeszcze będę musia ześć w dół doliny, bo później ponownie się ‘wspinać’ – daję za wygraną i wracam do Pienzy ;)


pienza_montic1

Pienza od strony Monticchiello


Zwiedzam położony nieco poniżej Pieve di Corsignano, w którym to był ochrzczony wspomniany papież Pius II. To kolejny z licznych tu w Toskanii ‘surowych’, romańskich kościołów, położony w bardzo malowniczym miejscu.


pienza5

w dole – kosciół Pieve di Corsignano z charakterystyczną okrągłą wieżą

Wystarczy wyjść nieco poza miasteczko, by znaleźć się wśród takich oto krajobrazów :


pienza_cyprysowa_droga

Są też oczywiście i winnice


pienza_vignes

i gaje oliwne

pienza_oliviers

nawet w ogrodzie ‘mojego’ B&B rośnie kilka drzewek oliwnych


pienza_olives


a domu strzeże przeurocza Luna ;)


pienza_luna

A skoro już o miejscu mojego noclegu mowa, to jeśli szukacie jakiegoś spokojnego lokum w Pienzy, polecam Wam ten oto adres – Bed&Breakfast La Quiete (informacje tutaj – klik oraz tutaj – klik). Dom znajduje się w niezwykle cichym, oddalonym od ulicy i zgiełku miejscu, tuż przy wałach otaczających miasto; to właśnie bezpośrednio tą urokliwą drogą (tuż za domem) dojdziecie do centrum miasteczka

pienza1

a przed Wami roztaczać się będą takie widoki :


pienza2

Właściciel jest przemiłym, sympatycznym panem na emeryturze, który sam zajmuje się domem i dba, by gościom niczego nie brakowało. No dobrze, na śniadanie nie ma świeżego pieczywa, tylko takie nieco bardziej ‘przemysłowe’, to fakt, ale pyszna kawa i widok na Val d’Orcia z tarasu i tak Wam to wynagrodzą ;)

A gdy już będziecie w Pienzy, to zatrzymajcie się koniecznie w osterii ‘Sette di Vino’, na Piazza di Spagna. W południe jest tutaj sporo spacerujących turystów, wieczorem jednak jest tu bardzo przytulnie (radzę zarezerwować wcześniej stolik, często bowiem brakuje tu wolnych miejsc; zamknięte w środy).

pienza_sette_di_vino2

‚Sette di Vino’ – zdjęcie zrobione w dzień ‚wolny od pracy’ (środa)

Uwaga – nie zjecie tam ani makaronu ani pizzy, nie dostaniecie też tam kawy :) W zamian jednak możecie skosztować pysznych crostini, np. funghi e tartufo (grzyby i trufle) czy formaggio e noci (ser i orzechy); zjadłam tam też chyba najlepsze brushette tego toskańskiego tygodnia – olio, aglio e pomodori, pecorino e tartufo oraz – specjalność szefa – ricotta e cipolla (pycha!). Spróbujcie też koniecznie innej ichniejszej specjalnosci – grilowanego pecorino. I do tego  – koniecznie! - zuppa di fagioli (toskańska fasolowa). Gdybym mieszkała w okolicy, to z całą pewnością wykupiłabym sobie karnet obiadowy u Luciano właśnie (zreszta dobrym znakiem jest fakt, że stołują się tutaj również ‘miejscowi’, nie jest to tylko i wyłącznie typowo turystyczne’ miejsce). A po posiłku oczywiście koniecznie wypijcie kieliszek vin santo, lub ewentualnie grappy, w zależności od tego, w jakiego typu trunkach bardziej gustujecie ;)

(wybaczcie, iż zdjęć potraw nie mam, nie najlepiej jednak czuję się robiąc zdjęcia w tak kameralnych miejscach… może następnym razem się jednak odważę ;))

*   *   *

W piątek, przed odjazdem, po raz ostatni spaceruję po uliczkach Pienzy

pienza8

oraz murach otaczających centrum miasteczka – czyż nie ma się ochoty spocząć tu na chwilę napawając się takimi widokami?


pienza9

Przyznaję, że z Pienzy wyjeżdżam z lekkim smutkiem…

Wracam do Sieny, później przesiadka do Arezzo i na powrót – do Casentino (Stia). Spędzam kolejny miły wieczór z Marghe (jej gli gnudi rozpływają się w ustach!), a w sobotę rano jedziemy na kilka godzin do Florencji (niestety to zbyt mało, by móc Wam o tym mieście napisać coś konkretnego, poza ogólnym wrażeniem rzecz jasna, że jest to wyjątkowe i niesamowite miejsce, do którego trzeba absolutnie wrócić na dłużej, na spokojnie…).

Wieczorem zaś czeka mnie niezwykle miła niespodzianka – kolacja w wyjątkowej restauracji ‘La tana degli orsi’ w Pratovecchio. To kuchnia toskańska, jednak w wdaniu nieco bardziej gastronomicznym; można by nawet rzec – w wydaniu ‘gwiazdkowym’ ;)
Wszystko, absolutnie wszystko co zamawiamy (a lista jest dość długa ;)) jest wyborne! Wszystko rozpływa się w ustach, to prawdziwa uczta dla podniebienia. A na dodatek ceny są naprawdę niezwykle przyjazne jak na tego typu lokal (jestem wręcz w lekkim szoku, że za taką cenę można mieć taką jakość!). Jeśli więc w czasie wakacyjnych wojaży będziecie kiedyś w pobliżu, zarezerwujcie koniecznie stolik w tym smakowitym miejscu; jestem pewna, że nie pożałujecie :)


*   *   *

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam i że wytrwaliście do końca ;) Wszystkiego nie sposób opowiedzieć, niektóre wrażenia pozostaną głęboko zapisane w mojej pamięci (poza tym niektóre szczegóły nie są z pewnością dla czytających aż tak pasjonujące jak dla mnie ;)). Powtórzę tylko to, co napisałam już w pierwszym ‘odcinku’ – Toskania na dobre skradła moje serce i gdybym tylko mogła, to najchętniej przeprowadziłabym się tam już jutro :) A póki co, na pocieszenie zostaje mi kilka gatunków pecorino w lodówce, i kilka książek, ale o książkach napiszę już innym razem ;)

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Toskańskie wspomnienia, cz.3

Poniedziałek to początek kolejnego etapu mojej toskańskiej wędrówki – sam na sam z Toskanią, aparatem i mapą ;)
W drodze do Sieny zatrzymuję się na kilka godzin w Arezzo. Niestety pogoda nie do końca dopisuje, aparat więc na dłużej pozostaje w torbie, a ja przemierzam urokliwe uliczki i staram się zapamiętać jak najwięcej obrazów i detali.

arezzo_rzezba

Docieram do wyjątkowego kościoła Santa Maria della Pieve (to mroczne, ‘surowe’ wnętrze, jest z całą pewnością jednym z piękniejszych miejsc tutaj), później do Duomo (na szczęście udaje mi się je zwiedzić jeszcze przezd przerwą obiadową), ozdobionego pięknymi freskami i witrażami. Gdy wracając z Duomo dochodzę do głównego placu – Piazza Grande, deszcz zaczyna coraz mocniej siąpić i po chwili przeradza się w dosyć mocną burzę. Nie zastanawiając się więc zbytnio siadam przy pierwszym wolnym stoliku, obok którego akurat przechodzę.

arezzo4

Pod zadaszeniem Loggii Vasari znajduje się kilka kafejek /restauracji, z których ma się piękny widok na Piazza Grande :


arezzo3

(po lewej – wieża Palazzo Lappoli, po prawej – absyda kościoła Santa Maria delle Pieve )


Przy wejściu do restauracji, tuż obok stolików, starsza pani przygotowuje świeży makaron; wiem wiem, to taki ‘chwyt’ turystyczny ;) z chęcią jednak patrzę na jej sprawne, szybkie ruchy :

arezzo_makaron
(restauracja Logge Vasari – Piazza Grande 9, Arezzo)

Zamawiam faszerowane kwiaty cukinii oraz ‘rolady’ z plastrów pieczonego bakłażana z farszem z wędzonego sera, które wprost rozpływają się w ustach! Pappa dal pomodoro również jest pyszna, choć ozdobienie jej kiełkami lucerny nieco mi w tym typowym, toskańskim daniu jednak przeszkadza ;) Tylko farsz cukiniowych kwiatów jest dla mnie nieco mdły i nie do końca przypada mi do gustu.
Restauracja (która nie należy może do tych najtańszych) oferuje typowe dania kuchni toskańskiej, lecz w nieco zmodernizowanym stylu. Moje plastry bakłażana udekorowane są ‘chipsami’ z pieczonej skórki bakłażana (pyszne!), a talerz oprószony jest roztartą na pył pieczoną skórką. Niestety szalejący wiatr i burza bardzo szybko ‘zmiatają’ mi je z talerza ;)

Korzystam z chwilowego przejaśnienia i robię szybkie zdjęcie Palazzo della Fraternità dei Laici, na który mam widok tuż z prawej strony stolika.


arezzo1

a tutaj widok na Palazzo della Fraternità już z placu (po lewej mamy Palazzo del Tribunale), na środku zaś widoczny jest pręgierz (colonna dell’infame).


arezzo2

Raz jeszcze przechodzę koło kościoła Santa Maria della Pieve i mijam kilka sklepików z typowymi dla regionu produktami (ten pokazywałam Wam w pierwszym wpisie) :


arezzo_antica_bottega

Powoli schodzę w stronę dworca, autobus do Sieny mam bowiem za niecałą godzinę. Nie uda mi się tym razem niestety zwiedzić domu / museum Giorgio Vasari, jak zwykle pocieszam się jednak, że przecież coś muszę sobie ‘zostawić’ na następny raz ;)


*   *   *


Podróż komunikacją miejską / regionalną we Włoszech z całą pewnością należy do ciekawych doświadczeń ;) Z przerażeniem stwierdzam, iż kierowca nie zajmuje się tylko prowadzeniem pojazdu, ale również (a może przede wszystkim ;)) rozmową przez komórkę! Przez cały czas trwania podróży (ok. półtorej godziny) umilał on sobie czas pogawędką ze znajomymi :D A jednym z częściej przewijających się tematów była… kuchnia! I opis weekendowego menu w restauracji ;)

Okazuje się też, że linie ciągłe na jezdni Włosi często postrzegają chyba jako coś w stylu ‘dekoracji’, samochody bowiem wyprzedzają nas (lub siebie nawzajem) zupełnie nie bacząc na zakazy, linie ciągłe czy zakręty. Na szczęście toskańskie krajobrazy skutecznie odciągają moją uwagę od jezdni ;)
Do Sieny jadę bez uprzedniej rezerwacji (wiem, to nie było zbyt rozważne i szczerze Wam ten pomysł odradzam ;)); na szczęście po ok. godzinie udaje mi się znaleźć wolny pokój i przerażająca wizja nocy spędzonej pod chmurką oddala się bezpowrotnie :)

(ostatni wolny w Sienie pokój jest 4-osobowy, na szczęście właścicielka hotelu odstępuje mi go za dosyć ‚przyjazną’ cenę ;))

Hotel z pewnością nie należy do luksusowych, wyjątkowo urokliwych czy romantycznych, wygrywa jednak w porównaniu z zupełnym brakiem noclegu ;) Jego największym atutem jest jego położenie – praktycznie tuż koło Piazza del Campo (Piccolo Hotel Eturia). Tuż obok znajduje się drugi, równie skromny hotel, przy którym widnieje taka oto pamiątkowa tablica :


siena_herbert

Herbert często bywał w Sienie i zatrzymywał się wtedy właśnie w tym hotelu – Tre Donzelle; najwięcej miejsca poświęcił temu niesamowitemu miastu w zbiorze esejów ‘Barbarzyńca w ogrodzie’ i pierwsze zdanie tej pamiątkowej tablicy (odsłoniętej 3 lata temu) jest cytatem z ‘Barbarzyńcy’ właśnie :  ‘Wracam do Trzech Dziewuszek (Tre Donzelle). Jeśli nie bałbym się tego słowa, powiedziałbym, że byłem szczęśliwy.’

siena_herbert2

Albergo Tre Donzelle, via delle Donzelle 5

Uśmiecham się czytając te słowa i wyruszam na mój pierwszy spacer po Sienie :)

Najpierw idę oczywiście na Piazza del Campo (to tutaj odbywa się słynne Palio).


siena_plac

To niezwykle oryginalny, półkolisty plac w formie ‘muszli’, wznoszący się lekko ku Palazzo Pubblico i opadający po przeciwnej jego stronie – przy fontannie Fonte Gaia.
Imponujący Palazzo Pubblico (ratusz w stylu gotyckim) aktualnie gości pod swoim dachem Museo Civico ze zbiorami dotyczącymi historii Sieny.

siena_wieza

Jednak to po zachodzie słońca plac wydaje mi się jeszcze piękniejszy, gdyż kolor oświetlonych budynków wspaniale kontrastuje z granatowym niebem :


siena_wieza_noc

Z Placu udaję się do katedry – Duomo. Najpierw jestem zauroczona jej wspaniałą fasadą :


siena_duomo1

później oczywiście niesamowitym wnętrzem :


siena_duomo_wnetrze

Jest już dosyć późno, zwiedzających jest więc stosunkowo mało, dzięki czemu można do woli kontemplować każdy detal tej wspaniałej budowli. Jestem naprawdę pod wrażeniem…


siena_duomo2

Zachodzące słońce maluje na niebie czerwono-pomarańczowe barwy

siena_duomo3

i zalewa fasadę katedry falą złotego światła :


siena_duomo4


Przysiadam na jednej z ławeczek przed katedrą i napawam się tym niezwykłym widokiem…


Wracając do hotelu wstępuję do najstarszego ‘sklepiku spożywczego’ w Sienie, istniejącego od 1879 roku, w którym nic się chyba od tamtej pory nie zmieniło :)


siena_sklepik_double

Antica Drogheria Manganelli, via di Città 71-73

Na każdym kroku można się tutaj natknąć na coś wyjątkowego : piękne, oryginalne kołatki

siena_kolatka

czy dawne ‘uchwyty’ do wiązania koni


siena_koniowaz

Każde praktycznie podwórze czy dziedziniec skrywa coś ciekawego


siena_lampad


i z całą pewnocią nawet tydzień nie wystarczył by na zobaczenie wszystkiego (niestety i muzea muszę ‚zostawić’ sobie na następny raz, w ciągu tak krótkiego czasu nie uda się bowiem iść wszędzie tam, gdzie bym chciała…).

W jednym z niepozornych zaułków, zupełnie przez przypadek trafiam na taki oto ‘spektakl’ :


siena_contrade03

Oto przyszłe pokolenie przygotowuje się do Palio :) (Ci najwyraźniej z contrade (dzielnicy) Nobile Contrada dell’Aquila).
Oprócz mnie obserwuje ich również kilku przechodniów i po zakończeniu wszyscy nagradzają chłopców brawami (trzeba przyznać, iż mimo młodego wieku naprawdę świetnie poradzili sobie z żonglowaniem chorągwiami).

Niedaleko hotelu robię jeszcze zdjęcie sieneńskiej wilczycy karmiącej Romulusa i Remusa (wizerunków tej wilczycy znajdziecie w Sienie sporo, jest ona bowiem herbem miasta, wg legendy założonego przez synów Remusa właśnie).


siena_wilczyca


*  *  *

Wtorkowy
dzień zaczynam od śniadania w słynnej, sieneńskiej cukierni – Nannini. Wszystko, czego tam spróbowałam było naprawdę pyszne : nie tylko te regionalne specjały jak ricciarelli, panforte czy cavallucci, ale i typowe piekarniczo-cukierniane ‘śniadaniowe’ propozycje. Kawa również dobra i na szczęście w bardzo ‘normalnej’ cenie, o co w Sienie nie zawsze jest łatwo ;) Tylko obsługa pozostawia wg mnie wiele do życzenia, ale to już osobny temat ;)

Wsiadam w autobus i po godzinie docieram do San Gimignano.


san_gim_widok1

san_gim_widok2

I tutaj pierwsze co zauważam, to mury miasteczka porośnięte kaparami :


san_gim_mur_double2

Za to poraża mnie… ilość spacerujących uliczkami turystów ;) Dawno już chyba nie byłam w tak przeludnionym miejscu :)
San Gimignano to wyjątkowa osada, której korzenie sięgają czasów etruskich, nie bez kozery więc znajduje się ona na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.


san_gim1

Warto zatrzymać się chwilę na Piazza della Cisterna


san_gim2

nie tylko po to, by – również za wirtualną namową Małgosi z ‚Pieprzu‚ ;) -  zjeść dobre lody :)


san_gim_gelateria

(nota bene, równie dobre lody możecie zjeść kierując się na lewo od tej lodziarni, na samym rogu Piazza della Cisterna, w Gellaterii dell’Olmo; ceny wprawdzie nieco wyższe, ale i porcje odpowiednio większe, a smak naprawdę wyborny!)

Na placu della Cisterna urzekają mnie również piękne okna okolicznych fasad :


san_gim_okno1

san_gim_okno2

i jak zwykle – oryginalne kołatki :

san_gim_kolatka

Później kieruję się do Duomo, jednak ‘wysyp’ japońskich turystów skutecznie uniemożliwia mi zrobienie choć jednego zdjęcia placu i fasady bez nich w tle ;)  Zwiedzam Duomo ozdobione niesamowitymi freskami Domenico Ghirlandaio (zainteresowanych sztuką po raz kolejny odsyłam do wpisu Małgosi Matyjaszczyk – klik), a  później wspinam się nieco wyżej, do ruin zamku della Rocca, skąd rozciąga się piękny widok na okolicę i dachy San Gimignano (mieści się tu również muzeum wina – Museo del vino Vernaccia di San Gimignano).

san_gim_rocca


Wracam na Piazza della Cisterna i wypijam popołudniowe cappuccino, po raz ostatni chłonąc atmosferę tego urokliwego miasteczka.
W drodze powrotnej spotykam bardzo sympatyczną Kanadyjkę (mniej więcej w moim wieku), od 8 lat mieszkającą w Anglii. Rozmawiamy o Toskanii, o podróżach, o życiu ‘na obczyźnie’. Podróż mija wyjątkowo szybko i obydwie zgodnie stwierdzamy, że czasami warto jest zamienić samochód na środek komunikacji miejskiej ;)

Kolację (również poprzedniego dnia) zjadam w restauracji La Buca di Porsenna (niestety strona internetowa nie oddaje ani uroku, ani wyjątkowości tego miejsca ;)), tuż obok mojego hotelu (naprawdę ‘tuż’, ich wejścia dzielą maksymalnie dwa metry). Sala mieści się w podziemiach i wygląda jak wykłuta w skale grota (są też dwie lub trzy mniejsze sale, ta jest jednak najbardziej spektakularna). Z głośników sączy się muzyka klasyczna, a minimalizm i lekka ‘surowość’ wnętrza jeszcze bardziej pozwala skupić się na doznaniach kulinarnych :) Tak jak i restauracja o której wspominałam a propos Arezzo, i ta nie należy może do tych najtańszych, jeśli jednak nie zamawiamy posiłku złożonego z czterech dań, to rachunek nie będzie przerażający (tym bardziej, iż klienci hotelu w którym się zatrzymałam mają tu 15% rabat ;)). Polecam Wam wszelakie ich ravioli i tortelli, tym bardziej, że mówi to ‘nie-makaronowa’ osoba :)

Następnego dnia opuszczę Sienę aż do piątku, czeka na mnie ‘clou’ mojej toskańskiej wędrówki, stolica pecorino – Pienza :)


pienza_montic

cdn.
(o ile nie macie dosyć… ;) )

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Toskańskie wspomnienia, cz.2

Jak pisałam w poprzednim ‚odcinku’ ;) drugi dzień mojej toskańskiej wyprawy był niezwykle intensywny, pełen cudnych widoków, kolorów i miejsc, a wszystko to dzięki przesympatycznej Marghe i jej mężowi, którzy postanowili być tego dnia moimi przewodnikami :)
(raz jeszcze serdecznie Wam dziękuję! Grazie mille :) )
Choć pogoda troszkę się na nas obraziła (sporo chmur na horyzoncie…), to i tak mamy szczęście, gdyż w ciągu dnia omija nas deszcz a nawet burze, które ponoć dosyć skutecznie szalały tego dnia nad Toskanią (gdy my zjeżdżaliśmy na południe, deszcz i burze przemieszczały się w odwrotnym do nas kierunku ;)).
Kierujemy się najpierw na Arezzo. Pierwszym etapem naszej niedzielnej wędrówki jest śniadanie – zatrzymujemy się w niezwykle smakowitym miejscu, którego nazwę może i Wy znacie, kryją się bowiem pod nią znane i cenione czekoladki Vestri, które można kupić również np. tutaj – klik. W takich momentach zawsze przeżywam katusze ;) jak bowiem wybrać jedną rzecz spośród tak licznych smakowitości?!


sniadanie_vestri2

Wybór ostatecznie pada (dzięki Marghe :) ) na pyyyszną sfoglaitę z ricottą i konfiturą z owoców leśnych; choć na początku mam lekkie obawy, czy nie będzie to trochę za ciężkie / za słodkie dla kogoś, kto rano niewiele jada, już przy pierwszym kęsie okazuje się, że wszystkie moje obawy były bezpodstawne :) I jedyne, co nadal jest dla mnie nieco ‘dziwne’, to kawa wypijana na stojąco, przy barze, ale przecież co kraj to obyczaj ;)


sniadanie_vestri

Teraz kierujemy się na Lucignano i Asciano i tuż za tym pierwszym miasteczkiem można podziwiać ten oto domek, widoczny na wielu kartkach pocztowych i zdjęciach z toskańskich kalendarzy :


domek_kukurydza

domek_kukurydza2

Później zaś (za Asciano) naszym oczom jawią się słynne ‘crete senesi’ i takie oto widoki :


crete_senesi02


poderino

paysage11

Cyprysy, samotne domki na wzgórzach i te niesamowite, wrześniowe barwy; to tutaj i o tej porze roku właśnie nazwa koloru ‘siena palona’ nabiera prawdziwego wymiaru…


crete_senesi3


a na zaoranych już polach widać bryły lepkiej (w tym regionie bogatej w glinę) ziemi :


crete_senesi_gleba2

Po wielu ‘zdjęciowych’ przerwach ;) docieramy do opactwa Monte Oliveto Maggiore (to klasztor Benedyktynów z XIV wieku, zainteresowanym polecam również lekturę wpisu Małgosi – klik).


monte_oliveto2

Zwiedzamy kościół, podziwiając przepiękne freski, drewniane stalle i markieterie :


monte_oliveto_stalle

oraz samo opactwo, którego wnętrza ozdobione są 36 freskami z życia św. Benedykta :


monte_oliveto1

Zwiedzać można też bibliotekę (uwaga – przerwa ‘obiadowa’ w południe ;) ), gdzie mnisi również aktualnie zajmują się restaurowaniem ksiąg i manuskryptów.
Zajmują się oni również czymś innym, a mianowicie produkcją oliwy, wina i grappy!  Zwiedzamy więc piwnice opactwa, gdzie zobaczyć można np. taką zabytkową prasę do tłoczenia winogron :


monte_oliv_prasa
beczułki na vin santo :


monte_oliv_beczulki_vin_santo

czy takie gliniane naczynia (jedno z nich z 1828 roku) do przechowywania oliwy :


monte_oliveto_piwnice

Niestety na degustację win jest dla mnie nieco za wcześnie, ale co się odwlecze… ;)

Opuszczamy Monte Oliveto i kierujemy się w stronę San Quirico d’Orcia.
Spacerujemy uliczkami tego niewielkiego miasteczka, które na szczęście w porze obiadowej nie jest zbytnio oblężone.


san_quirico

I tutaj na murach uliczek i rosną kapary, choć te już są przekwitnięte :

san_quirico_kapary

Zatrzymuję się przed jednym ze sklepików i nie mogę (chyba mnie rozumiecie? ;) ) nie zrobić zdjęcia tym oto dyniowym okazom :


san_quirico_dynie

Jako iż poobiednia siesta to rzecz święta, nawet koty oddają się błogiemu lenistwu (tutaj np. w donicy przed sklepową wystawą ;)).


kot2

Żołądki powoli zaczynają domagać się strawy, zatrzymujemy się więc w bardzo sympatycznie wyglądającym miejscu, by przekąsić małe co nieco – wybór pada na bruschetty :


san_quirico_brushette1

Posileni (i lekko zamartwieni coraz większą ilością nadciągających chmur…) raz jeszcze przemierzamy miasteczko, mijając między innymi kolegiatę :


san_quirico2

i jej niezwykle oryginalne kolumny ozdobione takimi oto ‘węzłami’ :


san_quirico_kolegiata

Jako iż pogoda wydaje się pogarszać z godziny na godzinę , decydujemy się na zmianę planów i zamiast (jak pierwotnie mieliśmy zamiar) do San Gimignano – jedziemy do Montepulciano, tym bardziej, iż znajdujemy się naprawdę blisko. Mijając Pienzę (do której wrócę za kilka dni… :)) zaopatrujemy się w kilka gatunków pecorino bezpośrenio u producenta (wszystkie są pyszne, od tych ‘najmłodszych’ do tych najbardziej dojrzałych, po degustacji najchętniej kupiłabym wszystkie!)


montepulciano

Docieramy do Montepulciano (niebo niestety coraz bardziej zachmurzone, lekko zamglone, zdjęcia więc do najbardziej udanych nie należą…). Miasteczko jest dość znacznie ‘oblężone’, tego dnia odbywało się bowiem tegoroczne  ‘Il Bravio delle Botti’ (odpowiednik sieneńskiego ‘Il Palio’, możecie zobaczyć fragmenty tutaj – klik , strona oficjalna zaś - tutaj), teraz jednak orszak opuścił już uliczki miasteczka, ilość turystów nie jest więc porażająca ;)


montepulciano2

W jednej z kafejek odkrywam zdjęcia z planu filmowego drugiej części filmu ‘Zmierzch’ – ‘Księżyc w nowiu’ (Twilight  – New Moon), który częściowo był kręcony właśnie w Montepulciano (a jako iż jestem chyba jedną z nielicznych osób, które do tej pory nie interesowały się tą sagą, to nie miałam o tym pojęcia ;)). Właściciele z dumą prezentują zdjęcia z planu, jak i podpisy ‘ulubione miejsce ekipy’ :) A ja rozważam pomysł zobaczenia filmu, tylko ze względu na Montepulciano ;)

Spacerujemy po uliczkach – o np. tak uroczo brzmiących nazwach jak poniższa ‘uliczka miłości’ :


montepulc_amore

i całkiem przypadkowo (wchodząc w krużganek Europejskiej Akademii Muzycznej) trafiamy do… piwnic Vino Nobile di Montepulciano :)


montepulc_piwnice1

Dziesiątki beczek leżakują wśród mrocznych pomieszczeń, w powietrzu unosi się zapach fermentującego wina, a ja nie posiadam  się z radości, że nareszcie tu jestem; wszak Vino Nobile di Montepulciano to jedno z moich ulubionych win!


montepulc_piwnice_etykieta

Oczywiście nie mogę się powstrzymać i kupuję butelkę Riserva 2004 – mam nadzieję, że rocznik ten jest równie dobry co rok 2004 dla mojego faworyta – Brunello di Montalcino.

Kilka minut później trafiamy do piwnic Talosa, te jednak są o wiele mniej spektakularne, za bardzo ‘higieniczne’ i nowoczesne ;)
(wino jednak – trzeba przyznać – mają całkiem dobre, znajomi więc zaopatrują się w ichniejsze różowe)


vins_talosa1

W Montepulciano (jak i w większości chyba toskańskich miasteczek) roi się rzecz jasna od sklepików z winami i innymi regionalnymi specjałami :


montep_wina

a do wina oczywiście potrzeba kawałka dobrego sera! :)

montepulc_pecorino

montepulc_pecorino2

Obiecałam sobie, że nic już nie będę kupować, jednak ichniejszy pecorino dojrzewający 6 miesięcy w popiele (to ten poniżej, na pierwszym planie, po lewej) jest naprawdę wyborny! Kupuję więc kawałek i dorzucam do dzisiejszej kolekcji ;)


montepulc_sklepik

Powoli opuszczamy miasteczko, a ja staram się jak najwięcej zapamiętać z tej niezwykłej atmosfery. Wrócę tu jeszcze ‘na spokojnie’, na dłużej i – mam nadzieję – przy nieco bardziej przyjaznej zdjęciom pogodzie ;) Każdy zaułek bowiem, każda uliczka, każdy mur, to osobny, niezapomniany obraz.


montepulciano_mur

Powoli zapada zmrok (bardzo mnie zdziwiło, że słońce tak wcześnie tutaj zachodzi…), pora więc pojechać na kolację. Zatrzymujemy się w całkiem nieturystycznym miejscu, gdzie jedzą ‘lokalni’ ;) co często gwarantuje dobrą jakość i bardzo przystępne ceny. Pyszna, sporych rozmiarów pizza (i to nie ta podstawowa, ale taka bardziej ‘wymyślna’) kosztuje mniej, niż zestaw bruschette w San Quirico! Ich antipasti również są pyszne, już wiem, że będzie mi teraz tego brakować…


pizza_rest

Zasypiam z głową pełną wrażeń i planów na kolejny dzień. A to przecież dopiero początek mojej toskańskiej włóczęgi ;)

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email